napisał: Piotr Wojtkowski...

PARACAS - Islas Balestas


3-go maja niedziela

Highslide JS Highslide JS W nocy od czasu do czasu się budziłem. Najczęściej wtedy, kiedy autobus stawał przy punktach kontrolnych (są przy każdej granicy departamentu). Oglądałem wtedy mijane osady i przydrożne knajpki. Ogólnie było ciemno i mało było widać, a kiedy się przejaśniło, to już byliśmy na równinie. Było jeszcze bardzo wcześnie, kiedy dojechaliśmy do Paracas. Jadąc na przystanek od czasu do czasu widziałem OCEAN. Już niedługo będzie kompanko!!!

Pani Ela też się obudziła i razem oglądaliśmy widoki czekając aż dojedziemy na miejsce. Mijamy jakiś placyk, kilka domków z napisem "hotel", wjeżdżamy na nieutwardzoną (tzw. peruwiańską) drogę - znaczy się, że dobijamy do celu...

Autobus wjechał na duży, piaszczysty plac i zaczął zakręcać.

Zaczął. Po dziesięciu minutach (jestem naprawdę bardzo spokojny i spolegliwy!), zacząłem się usiłować wydostać. Drzwi pozamykane, wszyscy śpią. Tylko autobus wyje na wysokich obrotach i stoi w miejscu...

Troszkę pobiegałem po autobusie. Czułem się, jak kot Simona, tyle że on chciał się dostać do domu, a ja chciałem wyjść...Ktoś (zapewne aby mieć wreszcie spokój), gdzieś znalazł stewardesę i ta, po krótkiej, polsko-hiszpańskiej dyskusji, wypuściła nas na zewnątrz.

Nawet mi się podobało. Totalny wygwizdówek! Stoimy na wielkim piaszczystym placu obok autobusu, który zakopał się w piachu. Przy kole, które głęboko tkwi w piachu, klęczy kierowca i usiłuje jakąś łyżeczką to koło wykopać. Obejrzałem sobie tego kierowcę i stwierdziłem, że na filmie, który nam pokazywali na początku drogi, wyglądał dużo młodziej. Highslide JS Highslide JS I był wyższy i szczuplejszy. Ta noc musiała go bardzo dużo zdrowia kosztować, bo przecież, to niemożliwe, aby nas oszukano i dano do kierowania inny skład...

Jest, jak jest. Zabieramy z luku bagażowego plecaki i idziemy w stronę, z której przyjechaliśmy. Gdzieś tam jest przystanek i samochód hotelowy...

Po jakiś 10 minutach marszu, docieramy do biura przystanku autobusowego. Tylko troszkę bębniliśmy do bramy. Wreszcie nam otworzono i mogliśmy zasiąść przy stoliku. Jest rano, koło siódmej, więc energia mnie rozpiera. Zostawiam bambetle i wychodzę na ulicę.

Akurat przejeżdżał sprzedawca bułeczek, więc za sola kupiłem cztery. Chciał dać więcej, ale na sucho i tak by nie poszły...

Pani Ela przez ten czas usiłowała się dogadać odnośnie samochodu z hotelu. Niestety, niczego się nie dowiedziała. Czekamy więc, aż sam przyjedzie. Od czasu do czasu, wychodzę na zewnątrz pomieszczenia i patrzę się na drogę. No i wypatrzyłem!

Najpierw idzie stewardesa, za nią jakaś młoda para z niemowlakiem, a za nimi gromada ludzi. Pasażerowie "naszego" autobusu. Nie mieli zadowolonych min. I ten wzrok starego, głodnego grzechotnika... Atmosfera zrobiła się jakaś, taka duszna, więc wychodzimy na zewnątrz. Przecież, to nie nasza wina! Czy ja temu kretynowi kazałem wjeżdżać na piach?

Jedyny plus z tego wszystkiego, to to, że szybko znajdujemy jakiś samochód i za 5 soli jedziemy do hotelu. Nawet niedaleko. Za moment jesteśmy na miejscu i Pani Ela usiłuje się dowiedzieć,Highslide JS Highslide JS dlaczego po nas nie wysłano samochodu. Nie dowiedziała się. Ale przynajmniej przeprosili.

Mamy dużo czasu. Pokój będzie dopiero wolny od 12, więc idziemy zwiedzić okolicę.

Zaraz za hotelem ciągną się wzdłuż nadbrzeża pawilony sklepów i knajpek. Wszystko jeszcze pozamykane. Ale już powoli zaczyna się ruch... Ogólnie, to jest raczej pustawo, z turystów tylko my.

Na plaży, nad samym brzegiem, na burcie łodzi przycupnęło dwóch miejscowych . Przy nich kilka pelikanów. Wyglądają na zaprzyjaźnionych, bo ptaki ich się nie boją. Znudzeni coś tam do siebie pogadują, ale kiedy nas zobaczyli, to aż się im oczy zaświeciły... Od razu dostali energii!

Złapali jakieś torebki szybko idą w naszą stronę. Pelikany też coś wyczuły, bo pobiegły za nimi. I zaczęło się przedstawienie!!! Z torebek wyciągali jakieś ochłapy i rzucali w górę. Ptaki starały się złapać, zanim opadnie na piach. A krzyczały przy tym! Biły skrzydłami, przepychały się, kłóciły... Szare i dropiate, zupełnie inne, niż w Grecji. Wyglądały, jak wymarłe dawno pterodaktyle, z tymi swoimi wielkimi dziobami, rozłożystymi skrzydłami.

Wszyscy byli zadowoleni. Nawet ja, mimo że musiałem za to przedstawienie zapłacić 5 soli. Ale warto było!

Przespacerowaliśmy się do końca promenady, a kiedy wracaliśmy, to już jedna knajpka była otarta. Najwyższy czas na śniadanie! Za kilkanaście soli zjedliśmy po omlecie .Highslide JS Highslide JS Ceny dostosowane do wyobrażeń Peruwiańczyków o zamożności białego człowieka... jeszcze, żeby tak smakowało, jak kosztowało...

Powoli dochodzi 12, więc wracamy do hotelu. Rozkładamy się w pokoju i znowu na spacer, tym razem w druga stronę.

Idziemy brzegiem zatoki. Woda nieciekawa, brudna i zimna. Z kąpieli nici. Zaczynam załapywać, że przecież przyjechałem tutaj obejrzeć rezerwat morsów i pingwinów, a te stworzonka lubią zimną wodę... Trzeba było wcześniej pomyśleć i tak nie spieszyć się do OCEANU!

Zrobiliśmy sobie godzinny spacerek brzegiem zatoki, nad którą miejscowi pobudowali sobie domy. Każdy dom jest ogrodzony, a ogrodzenie doprowadzone do samej wody. Jakoś sobie, jednak poradziliśmy...

Wreszcie mamy dosyć oglądania mijanych domów z jednej i wody z drugiej strony. Znajdujemy przejście między domami i wychodzimy na "peruwiańską drogę" . Wracamy do hotelu oglądając po drodze wysokie mury otaczające domy mieszkańców.

Dobrze zabezpieczone! Na murze tłuczone szkło, a dodatkowo wszystko pod prądem. Niedużo - 10 000 volt. Ludzie, chyba nie czują się tu bezpiecznie. Zresztą w odwiedzonych przez nas miastach nie zauważyłem, aby gdzieś były okna na parterze, a drzwi wejściowe zawsze dobrze zabezpieczone sztabami.

W hotelu załatwiamy sobie i Jackowi wycieczki do rezerwatu morsów (łodziami) i na pustynię (samochodem). Razem 50$ od osoby.Highslide JS Highslide JS

Spotykamy Polaka - wolontariusza, który w ten sposób znalazł sobie sposób na życie. Rodzinę ma międzynarodową.Żona Rosjanka, dzieci słabo mówiące po polsku, za to nieźle po angielsku.

Pod wieczór dojeżdża Jacek, który chciał obejrzeć rysunki na pustyni koło Nazca. Dzieli się wrażeniami. Przelot samolotem nad pustynią kosztował go 50$, ale, jak mówi, wrażenie niesamowite! No cóż, NAM się zachciało kąpieli...

Wieczór spędziliśmy na wieczornych rozmowach Polaków z wolontariuszem, jego żoną i koktajlem pisco...



4-go mają poniedziałek


Highslide JS Highslide JS Dzień zaczyna się wspaniale! Słonecznie i ciepło, ale nie gorąco. Mamy dzisiaj popłynąć do rezerwatu Islas Balestas . Po śniadaniu idziemy na przystań i w tłumie innych chętnych staramy się dostać na łódź.

Do jednej wchodzi 36 osób. W dziewięciu rzędach po czworo. No i jeszcze obsługa. Dwóch obsługujących. Nasza trójka załapała się na jedną łódź, a wolontariusz z rodziną na drugą. Każdy dostaje pomarańczową kamizelkę ratunkową, którą od razu zakładamy. Jesteśmy instruowani po hiszpańsku i angielsku, jak mamy się zachowywać. No i wreszcie odpływamy.

Przepływamy przez zatokę oglądając po drodze łodzie obsadzone przez ptaki i przez nie udekorowane. Za cyplem zaczyna się ocean i zaraz zmienia się pogoda. Robi się chłodniej i mimo że słońce świeci, to widać w oddali, na horyzoncie, że będzie mgła. Póki co, to płyniemy niedaleko brzegu, aż dopływamy do słynnego Kandelabru. Wielki Świecznik, albo Kaktus (jak kto woli), jest dobrze widoczny. I robi wrażenie!Highslide JS Highslide JS Kilka minut postoju na porobienie fotek i odpływamy do właściwego celu naszej podróży - Wyspy Fok.

Na pełnym oceanie zaczyna się pogarszać widoczność. Wpływamy w mgłę. Jeszcze przy jakiej-takiej widoczności mamy możliwość obejrzeć sobie rybaków w łodzi, którzy pozdrawiają nas, albo raczej naszego szypra i już jesteśmy w siwym dymie mgły...

Nie jest źle. Widzimy siebie nawzajem, a i przed łodzią też widać kawałek wody. Czasami, przez opary widujemy fragmenty którejś łodzi płynącej do tego co i my celu.

Jest niesamowicie, ale trwa to tak szybko, że nawet nie zdążyłem nikogo (to znaczy Pani Eli i Jacka) postraszyć. Dopływamy do skał wystających z wody.

Zasiedlone są przez morskie ptaki i pingwiny. Jestem trochę zawiedziony, ale czekam na jeszcze. Highslide JS Highslide JS

Jak w dobrym filmie napięcie rośnie i jest coraz ciekawiej. Każda skałka obsadzona. Zaczynają się pojawiać foki i morsy. Małe foczki też. Na górze skały zwykle siedzi kilka czyścicieli, które czekają tylko, aż coś się któremuś stanie i będzie darmowe jedzonko.

Sępy. Czarne, nastroszone, z czerwonymi główkami zerkają na sąsiadów. (Jak to jest, kiedy patrzą się na ciebie, jako na obiad?)

Płyniemy od wysepki do wysepki. Na największej pobudowano dźwig, którym transportuje się zbierane co trzy, cztery lata guano. Pilnowacz tam cały czas koczuje i jedyną jego rozrywką jest oglądanie takich, jak my zwiedzających.

Zaraz później dopływamy do plaży fok. Foki, foczki, foczyska i co jakiś czas wielki, tłusty mors. Wszystkie, te zwierzaki drą pyski na cały regulator! W życiu bym się nie spodziewał, że może być tak głośno! Zapewne, jak w każdym tłoku, nie każdemu się to podoba i wykłócają się o większą przestrzeń życiową... Ale widok piękny. Czuje się życie. Ruch.

To był punkt kulminacyjny naszej wycieczki. Przepływamy jeszcze pod jakąś skałą i wracamy do Paracas, mijając Kandelabr i samotny osrany przez ptaki stateczek...

Cała podróż trwała niecałe cztery godziny, ale dostarczyła nam tylu wrażeń, co czasami i w cały tydzień nie mieliśmy... W hotelu spotykamy znajomego wolontariusz, który jest nieco wściekły. Jego łódź nie dopłynęła. Zabłądzili we mgle. Przepisali go na jutro, ale i tak nie jest zadowolony, bo musi tutaj siedzieć dzień dłużej, a jako wolontariusz, nie zarabia zbyt wiele.

Highslide JS Highslide JS Jemy obiadek w knajpce przy hotelu i szykujemy się na następną wycieczkę - na pustynię.

Ładujemy się do busu w sześć osób i jedziemy... Na pustynię nie jest daleko, właściwie, to wszędzie naokoło jest pustynia. Jedziemy jednak dalej, aby lepiej popodziwiać, jak wygląda wielka łacha piachu...

Po jakiś 40 minutach jazdy dojeżdżamy na wybrzeże. Wysadzają nas na parkingu i każą iść za przewodnikiem wydeptaną ścieżką. Więc idziemy. Niedaleko. Za kilka minut docieramy na skraj klifu, z którego rozciąga się widok na okolicę. Widok wspaniały, a kolory...

Stoję na skraju i chłonę wszystko. Staram się zapamiętać na zaś.

Wysoki brzeg klifu w różnych odcieniach żółci i brązu, spada prawie pionowo w dół. Błękitna woda oceanu cały czas pracuje nad skałami, usiłując je podmyć. Highslide JS Highslide JS W płytkiej wodzie, przy brzegu, sterczą bardziej twarde skały, o które rozbijają się fale. Brzeg i skały otoczone białą pianą. Gdzieniegdzie wystają małe, skaliste wysepki, zrobione z bardziej twardego materiału, który nie poddaje się pracy fal. Huk fal, jest doskonale słyszalny i tworzy ciekawy podkład do oglądanego widoku. I jeszcze ten zapach. Zapach oceanu. Soli, pomieszanej z powietrzem. Lekki rześki wiaterek wieje od wody i chłodzi przyjemnie, to co słońce nagrzewa... Z wysokości klifu podziwiamy horyzont ginący w mgiełce, tak że linia widnokręgu zamazuje się w dali... Bajka.

Jak już sobie pooglądaliśmy, to dowieziono nas na plażę.

Jest tak ciepło i w słońcu przyjemnie, że mam nadzieję, że się jednak wykąpię. Ciągle zapominam o pingwinach... Ale jak zdjąłem buty wszedłem do wody, to od razu sobie przypomniałem! Highslide JS Highslide JS

Nasz Bałtyk, to jednak ciepłe morze! W grudniu kąpałem się w Morzu Śródziemnym, ale teraz tego nie powtórzę! Nogi momentalnie sztywnieją z zimna i o kąpieli nie ma mowy. Jednak nie jestem "morsem".

Za to pochodziliśmy po plaży i pozbieraliśmy muszelki. Udziwnione. Przez pracę wody kształty co poniektórym się tak pozmieniały, że trudno sobie nawet wyobrazić, jak wyglądało to, co tam mieszkało.

Jedziemy dalej. Do rezerwatu flamingów. Nie decyduję się, jednak tam iść. Wystarczy, że Pani Ela poszła. Nie doszła. Ptaszyska pasły się na zalewisku, do którego nie było dojścia. Z daleka tylko popodziwiała. Highslide JS Highslide JS Teraz, w nagrodę za to, że byliśmy tacy cierpliwi i grzeczni zostajemy zawiezieni na obiad. Za który mamy sami zapłacić. Korzystamy, bo jednak świeże powietrze dobrze działa na apetyt. Jedzenie było peruwiańskie, ale lepsze niż zazwyczaj, a może to ta wycieczka...

Właściwie, to już wszystko co można było zobaczyć w okolicy, to zobaczyliśmy, ale mamy jeszcze jeden dzień do spędzenia w Paracas. Po przyjeździe do hotelu naradzamy się, jak go spędzić. Niedaleko jest miasteczko Pisco. Decydujemy się na wycieczkę.



5-go maja wtorek


Highslide JS Highslide JS Zaraz po śniadaniu stajemy na drodze prowadzącej do Pisco. Jeździ tam sporo busików, więc i my, tak myślimy, się załapiemy. Postaliśmy, połapaliśmy, aż wreszcie cierpliwość się wyczerpała i pojechaliśmy okazją. Za 20 soli.

Pisco od Paracas leży jakąś godzinę drogi samochodem. Jedziemy drogą asfaltową, która cały czas biegnie wzdłuż brzegu oceanu. Po lewej stronie mijamy co jakiś czas przetwórnie rybne (jedzie rybami, aż w nosie kręci), po prawej koszary. Ciekawe zestawienie.

Kierowca dowozi nas na główny plac miasta. Jak zwykle, jest to Plaza des Armas. Pani Ela, jak zawsze rano, jest pełna optymizmu, więc ciągnie nas na kawę. Ja tam wolę sobie darować, a Jacek, jak zwykle wybiera mate de coca. Mieliśmy rację! Kawa wyjątkowo paskudna. Nie dość, że rozpuszczalna, to w dodatku, gdyby była w szklance można by było świat oglądać... Highslide JS Highslide JS Pani Ela ma znowu dosyć kawy na cały dzień.

Idziemy na zwiedzanie miasta. Obchodzimy plac, oglądając zniszczenia, jakie trzy lata temu wyrządziło trzęsienie ziemi. Ratusz popękany, kościół się zawalił.

Miejscowi taksówkarze udzielają informacji. Przy okazji ostrzegają, że nie należy oddalać się od głównych ulic, bo niebezpiecznie. Niedaleko placu widzę hotel. Ciągnę tam pozostałych i wymuszam tłumaczenie. Jacek jest teraz niezastąpiony. Można dogadać się tylko po hiszpańsku, bo facet po angielsku mówi tylko troszkę lepiej ode mnie.

Ale się dowiedziałem! Pokój w hotelu kosztuje 60 soli (trzyosobowy). Wycieczka na Wyspy fok i na pustynię 40$. Taniej niż w Paracas.

Pani Eli, jednak miasteczko się nie podoba - nie ma co robić. Tak, jakby tam gdzie teraz mieszkamy było... Highslide JS Highslide JS

Miasto robi przygnębiające wrażenie. Po trzech latach, jeszcze nie odbudowane! Wszędzie widać ślady trzęsienia ziemi. Stają budynki, które kiedyś miały piętro, były dłuższe i szersze. Odbudowa idzie tak szybko, jak u nas budowa autostrad...

Oblecieliśmy plac i zagłębiamy się w uliczkę. Wzdłuż ulicy stragany z owocami, garkuchnie, świecidełka.

Od starego hippisa, który jakoś nie chciał wydorośleć i ugrzązł w tym mieście, Pani Ela kupuje parę błyskotek. Myślę, że chodzi o wspomożenie finansowe marzyciela, a nie o to co nabyła...Ja, ulegając namowie, wchodzę do fryzjera i zostaję za 5 soli całkiem nieźle ostrzyżony. Uciechę mieli wszyscy! Nawet z ulicy zaglądali, jak białas siedzi na fotelu i jest obrabiany.

Highslide JS Highslide JS Jest jeszcze dużo czasu. Dopiero wczesne popołudnie, więc po obiadku, który jemy wraz z miejscowymi budowlańcami w tutejszej garkuchni, idziemy na spacer. Pokazać Jackowi wybrzeże Paracas.

Nic się nie zmieniło. Tyle, że znajdujemy przy brzegu zdechłego morsa, który się zapomniał wpłynął do krystalicznie czystych wód zatoki. Patrząc się na padłego morsa, myślę sobie, że może to i dobrze, że woda taka zimna...

Wracamy do Limy! Autobus odjeżdża dopiero późnym popołudniem, więc mamy dużo czasu aby się popakować, jak i wpisać się do "Księgi Gości" w hotelu. Wpisałem się. Po polsku. Z ostrzeżeniem, aby uważać na zarządcę hotelu. Łatwo go poznać, bo łaził z rozpiętym ciągle rozporkiem. Highslide JS Highslide JS Co i rusz usiłował nas namówić na jakieś zwiedzanie za bajońskie sumy. Kiedy się dowiedział, że chcemy pojechać do Pisco, zaproponował transport w tę i z powrotem po 50 soli od łba. Później powoli spuszczał... Nasi górale wiele mogliby się od niego nauczyć... Zresztą nie ma porównania, są o wiele sympatyczniejsi...

Popakowani idziemy na pamiętny przystanek autobusowy. Za godzinę odjeżdżamy, a tu zamknięte! Dobijamy się jakiś czas, aż z okna na piętrze (niżej zresztą nie ma) wygląda jakiś tłuścioch i oznajmia nam, że jest sjesta i na ten czas zamknięte.

Wkurzać się można wtedy, kiedy jest sens, że to coś pomoże, więc kładę się w cieniu rachitycznego drzewka i czekam na lepsze czasy.

Pani Ela i Jacek złość wyładowują spacerując brzegiem oceanu. Szybko wracają, bo jednak woda brzydko pachnie.

Highslide JS Highslide JS Wreszcie otwierają! Kupujemy bilety i niedługo później przyjeżdża autobus. Droga do Limy prowadzi przez pustynię i monotonia widoków szybko nas usypia.

Ciekawiej zaczyna być dopiero na przedmieściach Limy, ale robi się ciemnawo, więc i oglądać nie ma jak. Na dworcu w Limie jesteśmy koło 21, a stamtąd jedziemy taksówką do znajomego już nam hostelu Espania. Tym razem za 20 soli.

Dobrze, że Jacek wysłał maila z zawiadomieniem powrotu i rezerwacją, bo wszystko już było zajęte. Dostaliśmy pokój na parterze. Całkiem sympatyczny, pełen obrazów, ale bez wentylacji. To znaczy jakaś tam była, ale nawiew słabo działał. To jednak tylko dwie noce, więc wytrzymamy...



wróć na początek strony

POPRZEDNIA STRONA

NASTĘPNA STRONA