napisał: Piotr Wojtkowski...

POCZĄTEK


Do Kijowa dolecieliśmy koło północy. Z lotniska odebrał nas taksówkarz, który zawiózł pod hostel, zainkasował 160 hrywien i odjechał w siną dal... Stałem na ulicy Puszkina pod drzwiami i zastanawiałem się co mnie czeka. Wyglądało dosyć ciekawie... Highslide JS Highslide JS

Po krótkim dobijaniu się, zostaliśmy dopuszczeni na pokoje.

Ktoś wykupił na pierwszym piętrze mieszkanie kilkupokojowe i zrobił tam hostel. Na jakieś 20 łóżek.

Recepcjonistka niezbyt biegle mówiła po angielsku, ale dogadaliśmy się mieszaniną angielsko-polsko-rosyjską. Co prawda spodziewałem się, że poczęstują nas piwem albo wódką, tak jak było opisane i już się nastawiłem z jaką dumą odmówię. A tu nic. Nie dane mi było wyjść na abstynenta.

Jakoś, jednak było, dopóki nie weszliśmy do pokoiku w którym mieliśmy spędzić noc - spać, to za dużo powiedziane!

Klitka 2x3 podzielona na połowę (sufit był wysoki). Mnie Pani Ela, jako sprawniejszego wysłała na górę, gdzie znalazłem wentylator pełniący rolę klimatyzatora. Zaraz go włączyłem. No tak, zapomniałem powiedzieć, że w Kijowie temperatura od kilku dni była powyżej 30 stopni. Highslide JS Highslide JS Mury nagrzane, tak że w nocy oscylowało w okolicach 23 - 25 stopni.

W takich warunkach należy szybko spać, co też uczyniłem. Bardzo szybko spałem kołysany do snu warkoto-szumem wentylatora, który skierowałem na siebie. O piątej miałem dosyć i wstałem.

Pani Eli powiedziałem, że będę na nasłuchu (miałem telefon) i wyszedłem na ulicę. Było miło po duchocie hostelu.

Po jakiejś godzince dobiła do mnie moja lepsza połowa, która też już miała dosyć.

No i połaziliśmy po Kijowie!


Każde miasto pachnie inaczej. Kiedy wychodziliśmy z lotniska uderzył mnie zapach miasta. Niespotkany dotąd nigdzie indziej. Zapach łąk, lasów, pól. Piękny zapach. Przyjazny. Od razu zakochałem się w tym mieście pachnącym okolicznymi stepami. To chyba działa i na ludzi, bo są przyjaźni i życzliwi. Polakom też.

Szerokie ulice, dużo parków, pomników... Nawet spotkałem jednego kota, który wracając z nocnej rajzy dał się pogłaskać.Highslide JS Highslide JS

Do parków zachodziliśmy dosyć często, bo robiło się coraz cieplej. Właściwie, to staraliśmy się chodzić samymi parkami, ale czasami trzeba było przejść na drugą stronę szerokiej ulicy i wtedy słoneczko grzało i przygotowywało nas na Indie.

Poszliśmy do Ławry Peczerskiej. Po drodze mijaliśmy kilka parków. Piękne parki z pomnikami poświęconymi Bohaterom Rewolucji, ale nie tylko, był również pomnik upamiętniający Wielki Głód, w czasie którego wymarło koło 20 milionów Ukraińców. Tak Batiuszka Stalin regulował populację butnych, podległych mu narodów...

Pomniki współegzystują ze sobą, nie widziałem, aby jakieś oszołomy niszczyły cokolwiek. Co prawda, to milicji sporo widać na ulicach.

Ludzie bardzo życzliwi i pomocni. Kiedy, kupując bilety wstępu do Ławry Peczerskiej, Pani Ela zaplątała się w plecak, a ja zacząłem krzyczeć

-Noża nada! Noża nada!

Zaraz użyczono nam nożyczek i mogłem uwolnić swoją towarzyszkę.

Highslide JS Highslide JSZ godzinę chodziliśmy i podziwialiśmy zespół klasztorny. Było co i warto to zobaczyć na własne oczy, bo ani fotki, ani opisy nie oddadzą piękna i kolorytu...

Chodząc po Kijowie, podziwiając nieznane nam miasto, u wejścia do metra zobaczyliśmy, jak Babuszka rozkłada manele. Miała ze dwie wielkie torby, z których zaczęła wyciągać jakieś szmatki.

Poczekaliśmy troszkę i tak staliśmy się właścicielami bieżnika na ławę (kiedyś sobie kupimy), białej bluzeczki (Pani Ela - to jeszcze rozumiem), białej koszuli z haftem (lniana, siermiężna, przecież nigdy jej nie założę! Nadaje się raczej do Muzeum Etnograficznego, kiedyś Niemen w takiej występował).

Koło południa, kiedy się już zrobiło nieprzyzwoicie ciepło, pojechaliśmy na lotnisko. Wszystko było dobrze dopóki się nie dowiedzieliśmy, że samolot ma 4 godziny opóźnienia.

Port lotniczy w remoncie, nie wpuszczają do strefy odlotów, a tam jest klimatyzacja. I tak koczowaliśmy przez jakieś 5 godzinek na podłodze (tam najchłodniej, a poza tym trzeba się przyzwyczajać do realiów Indii). Wreszcie samolot i jesteśmy w Delhi.Highslide JS Highslide JS

Jest wspaniale! Cieplutko, tak ze 35 stopni, w porywach do 40. Mały deszczyk, który zmywa nasz pot. Wilgotność, jakieś 95%. Oddycha się pełną piersią aby, jak najwięcej tlenu trafiło do płuc.

Zielono. Zupełnie inaczej niż w styczniu. Dojeżdżamy do "naszej" ulicy, która jest teraz remontowana. Poszerzają ulicę. O jakieś dwa metry z każdej strony. Uliczka przy hotelu "Smyle Inn" również jest remontowana, ale tutaj tylko wykładana jest kostka. Rozkładamy się w pokoju, włączam klimatyzator i robi się znośnie. Jest środek nocy. Idziemy spać.

Po krótkiej drzemce idziemy na miasto na jedzonko i załatwić przejazd do Leh w Ladakhu.

Jedzonko było takie jak dawniej - hinduskie.

Usiłujemy wejść na dworzec, aby kupić bilety. Kurduplowaty tubylec zaczyna krzyczeć, wrogo szczerząc czerwone od betelu zęby. Łapie za rękę. Chcę go pacnąć, ale odskakuje, nadal coś tam krzycząc.

Highslide JS Highslide JSOkazuje się, że teraz na teren dworca można wejść tylko z ważnymi biletami.

Nie mamy ważnych biletów, a biuro w którym można kupować jest zamknięte.

Czerwonozęby tłumaczy, jak dojść do biura, w którym można kupić bilety. Idziemy. Jakiś czas biegnie za nami, żebrząc o datek, ale draniowi nie daję ani rupii.


Do Leh w Ladakhu z Delhi można dostać się na trzy sposoby.


1.Samolotem


2.Pociągiem przez Manilę


3.Samolotem do Śrinagaru w Kaszmirze, a później autobusem przez Kirgali.


Deszczyk sobie pada, ścieka po kurtkach na spodnie, wlewa się do butów. Ja mam lepiej niż Pani Ela, bo sandały mają otworki skąd swobodnie się wylewa na zewnątrz.

Miło jest. Hindusko.

Highslide JS Highslide JSWreszcie dochodzimy do państwowej agencji sprzedającej bilety, której urzędnik jest jednocześnie właścicielem agencji turystycznej sprzedającej bilety. Indie.

Zostajemy uświadomieni, że bilety do Leh przez Manilę są posprzedawane aż do 26. Nic nie ma. Mamy do wyboru, albo samolot albo samolot i autobus. Wybieramy to ostatnie.

Facet opowiedział o tym co zobaczymy i co przeżyjemy, kiedy skorzystamy z jego oferty. Prawdę mówiąc, kiedy już to wszystko przeżyłem, to wiem, że niedopowiedział sporo...

Bez żalu żegnamy Delhi. Po Kijowie, to miasto niezbyt przypada nam do gustu. Brud, smród i ubóstwo... Szczególnie smród. Wszechogarniający smród ludzkiego moczu i krowich odchodów, który wymieszany spowija kwartały mieszkalne Delhi...

wróć na początek strony

NASTĘPNA STRONA