Izrael - na wariackich papierach...
Szukając biletów do Dheli,, wpadłem na pomysł, czy nie ma czegoś na Allegro.
No i znalazłem bilety do Izraela po 700 PLN. Pani Ela się rozpromieniła i od razu decyzja - brać!
No to wzięliśmy. Do wylotu tydzień. Mało czasu, ale jakoś sobie radę daliśmy. Dwa dni przed wylotem (bo to jeszcze wulkan dymił) udało się przebukować bilety, tak więc, do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy jedziemy...
W oczekiwaniu na wyjazd i załatwienie formalności, staraliśmy się znaleźć, jak najwięcej wiadomości o tym kraju. Troszkę wiedzieliśmy, bo przecież trudno nie wiedzieć o konflikcie Izraela z Palestyńczkami. Przy okazji pokłóciłem się na jednym forum z zagorzałym zwolennikiem Palestyńczyków. Jeżeli to czyta, a jest taka możliwość, to radzę Ci - jedź do Izraela! Kiedy perę razy Arab oszuka, a Żyd pomoże, to może zmienisz swoje nastawienie. Chociaż... Dla niektórych już za późno...
We włóczędze po tym kraju spotkaliśmy się z życzliwością i chęcią pomocy ze strony miejscowych Żydów. Nauczyliśmy się, aby nie prosić o pomoc Polaków, bo nie dość, że nie pomogą, to jeszcze wkopią do gorszego dołka...
Zrobiliśmy trasę: Tel Aviv - Cezarea - Hajfa - Akka - Jerozolima - Ein Gedi (Morze Mrtwe) - Masada - Mitzpe Ramon (pustynia Negew)- Awdat - Ein Awdat - Jerozolima
Wszystko od 25 kwietnia do 7 maja.
TRASA
Tel Aviv – Cezarea – Hajfa – Akko – Jerozolima – Ein Gedi (Morze Martwe) – Masada – Mitzpe Ramon (Pustynia Negew) - Awdat - Ein Awdat – Jerozolima
Z plecakiem przez Izrael 2010
Wyjazd do Izraela nie był przez nas planowany, rozglądjąc się za biletami lotniczymi do Delhi znaleźliśmy na Allegro, za przysłowiowe grosze, bilety lotnicze do Izraela z wylotem za kilka dni. (Panie Krzysiu serdeczne dzięki za załatwienie zmiany nazwisk na biletach co zaowocowało wspaniałym wyjazdem).
Bilety lotnicze były wykupione na tanią linię Air Baltic więc polecieliśmy najpierw do Rygi. Samolot był sam w sobie przeżyciem, bo dawno nie lecieliśmy niewielkim śmigłowcem, który dostarcza wielu niezapomnianych przeżyć, zwłaszcza przy wznoszeniu się. Samolotem leciała tylko mała grupka osób od razu zawieramy znajomość z panem Grzegorzem i z Piotrem. Wszyscy razem lecimy do Izraela ale tylko Pan Grzegorz zna realia tego kraju więc nam o nich dużo opowiada. W Rydze mieliśmy 8 godzin przerwy pojechaliśmy więc zwiedzić stare miasto i powłóczyć się nad zatoką. Pomimo słonecznej pogody od zatoki wiał ostry lodowaty wiatr, na ulicach brak mieszkańców i turystów, wszyscy pochowali się w barach i kawiarniach, których tu jest mnóstwo. Oglądamy stare miasto a następnie zziębnięci wracamy na lotnisko, gdzie przesiadamy się do wygodnego odrzutowca i po 4 godzinach lądujemy na lotnisku Ben Guriona.
Ku mojemu zdumieniu odprawa paszportowa na lotnisku przechodzi szybko i sprawnie, niestety nasze paszporty zostają przy tym ostemplowane. Jest po czwartej rano, udajemy się do pociągu, który ma nas zawieźć do Tel Avivu. Chwila nieuwagi i wsiadamy do pociągu expressowego zamiast zwykłego, pociągiem dojeżdżamy do Netanii i musimy się cofać. Tym razem jednak przyjeżdża pociąg osobowy i powrót wydaje się nie mieć końca. Po raz pierwszy obserwujemy bardzo młodych ludzi w różnorodnych mundurach wojskowych. Wszyscy mają ze sobą broń. Większość ma długie półautomatyczne karabiny. Jesteśmy trochę zdezorientowani w trasie pociągu, więc prosimy o pomoc Młoda dziewczyna w mundurze wojskowym, bardzo dobrym angielskim natychmiast udziela nam wszelkich informacji, a potem wskazuje właściwą stację.
TEL AVIV
Do hostelu gdzie wcześniej zarezerwowałam noclegi docieramy rano, jesteśmy zmęczeni i odkładamy zwiedzanie miasta na kilka godzin.
Jedyną pozytywną rzeczą którą można powiedzieć o Sky Hostelu w Tel Avivie jest jego dobre usytuowanie, blisko bulwaru nadmorskiego. Cała reszta jest niewspółmierna do wysokiej ceny jaką trzeba za niego zapłacić.
Oglądanie miasta zaczynamy od imponującego bulwaru nadmorskiego, potem idziemy nad brzeg morza, tutaj przeżywam prawdziwy szok, plaża to czyściutki piasek a woda w morzu idealnie przezroczysta. Przypomina to bardziej plażę na jakiejś wyspie greckiej niż bulwar nadmorski w wielkim mieście.
Plażę od miasta oddziela pas ścieżek rekreacyjnych dla biegających, spacerujących, rowerzystów, matek z dziećmi, uprawiających jogging i innych, każdy znajdzie tu dla siebie wygodne miejsce. Bulwar nadmorski to z kolei szeroka aleja gdzie pobudowano szereg luksusowych hoteli. Możemy podziwiać tylko ich niezwykłą architekturę.
Woda w morzu za zimna na kąpiel, więc kierujemy się do Jaffy, która jest najstarszą i najbardziej zabytkową częścią miasta. Jest koniec kwietnia a tutaj wszystko naraz kwitnie i pachnie: różaneczniki, clematisty, bugenwalie nawet róże. Oczywiście jako dodatek do tej powodzi zieleni i kwiatów jest mnóstwo przeróżnego ptactwa, więc trzeba uważać gdzie się chodzi.
Oglądamy most marzeń i zabytkowy kościół, podziwiamy z góry panoramę Tel Avivu. Kierujemy się do widocznego w oddali meczetu, po drodze wstępujemy do tawerny gdzie jemy miejscowe ryby z rożna do których kelner przynosi wiele miseczek z marynowanymi i kiszonymi warzywami, wszystko bardzo smaczne i chociaż dużo zjedliśmy nie czuliśmy się potem ociężali. Niestety cena odpowiednio wysoka.
Wracamy do hostelu plażą, a po drodze wstępuję do miejscowej informacji turystycznej. Wszystkie informacje jakich udzieliła mi zatrudniona tam pani okazały się nieprawdziwe. Jedyną korzyścią był wykaz hosteli na terenie Izraela jaki tam sobie wzięłam.
Wieczór spędzamy włócząc się po mieście i podziwiając wspaniałą architekturę willi z lat 30 XX wieku. Kilka dni wcześniej obchodzono tutaj dzień niepodległości, całe miasto wciąż obwieszone jest flagami. Wizyta w sklepie i na bazarze jest następnym szokiem, jak dla nas ceny są wyjątkowo wysokie, nieporównywalne z innymi krajami europejskimi znad Morza Śródziemnego.
CEZAREA - HAJFA
Drugiego dnia pobytu w Izraelu chcemy docelowo dojechać do Hajfy a po drodze zobaczyć Cezareę. Po rozmowie z napotkanymi turystami wybieramy się autobusem do miejscowości Hadera, kiedy tam dojeżdżamy okazuje się, że do Cezarei kursuje tylko kilka autobusów dziennie i mamy na ni ego czekać około 3 godzin. Decydujemy się dojechać do Cezarei taksówką za 50 szekli.
Wejście do miasta i portu jest płatne, znajdujemy kawiarnię gdzie właściciel pozwala nam zostawić plecaki. Możemy obejść port i miasto, pamiętałam to miejsce jako "magiczne" z mojego poprzedniego poby tu, tym razem nie mogę odnaleźć tego piękna, które tak mnie kiedyś urzekło. Włóczymy się po nabrzeżu i mieście podziwiając głównie prześliczne położenie.
Właściciel kawiarni ma polskie korzenie więc wdajemy się w dłuższą pogawędkę, w końcu zastanawiamy się jak wydostać się z tego miejsca. Chociaż jest tutaj przystanek autobusowy to w kasie biletowej radzą mi nie liczyć na autobus. Proszę o podwiezienie do głównej drogi pilotkę polskiej wycieczki, która najpierw odmawia tłumacząc się brakiem wolnych miejsc w autokarze ale potem po namyśle zgadza się. Zabieramy się z polską wycieczką autokarem gdzie jest sporo wolnych miejsc i zostajemy zawiezieni do znajdujących się kilka kilometrów dalej ruin akweduktu. Tutaj, ku naszemu zdumieniu pilotka oświadcza nam, że dalej nie pojedziemy bo ma to zabronione. Znajdujemy się na pustkowiu i nawet nie wiemy jak się stąd wydostać.
Na nasze szczęście przyjeżdża wycieczka z emerytami amerykańskimi, pilotem jest starszy miejscowy człowiek, kiedy mu mówię o naszych kłopotach natychmiast zgadza się nas podwieźć. Zostajemy dowiezieni do przystanku autobusowego a pilot grupy jeszcze przeprasza, że nie może nas bliżej podrzucić, bo jedzie w przeciwnym kierunku. Czekolada wedlowska którą dajemy jako skromne podziękowanie wywołuje szeroki uśmiech. Jak miło jest spotkać życzliwego człowieka !.
Podbudowani na duchu i w doskonałych humorach czekamy na autobus. Zobaczyłam wolno jadący samochód prowadzony przez młodą dziewczynę więc machnęłam a ona zaraz się zatrzymała. W środku młoda miejscowa para, obydwoje mówią dobrym angielskim, nadłożyli drogi aby dowieźć nas do stacji kolejowej w pobliżu Hajfy. Chociaż wyprzedzaliśmy ich o całe pokolenie, to byli wobec nas niezwykle sympatyczni i uczynni. Bez żadnych dalszych problemów docieramy do Hajfy.
W Hajfie próbujemy znaleźć nocleg w hostelu Port Inn, który znajduje się niedaleko stacji kolejowej. Mamy szczęście i dostajemy noclegi w dormitorium (sala 9 osobowa) po 70 szekli za noc.
Tutaj poznajemy Tanię z Holandii, która właśnie wybiera się na obejrzenie słynnych ogrodów Bahaitów. Przyłączamy się do Tani i wspólnie metrem wjeżdżamy na Górę Karmel. Wejście jest darmowe ale tylko z przewodnikiem. Dostajemy broszury o Bahaitach i ich religii w języku polskim. Ogrody, które następnie zwiedzamy, zapierają dech swoim pięknem. Doskonały klimat i wielka pracowitość setek ogrodników sprawiły, że stworzyli oni na zboczach Góry Karmel prawdziwy raj na ziemi.
Po wyjściu z ogrodów jedziemy autobusem do Kościoła i Klasztoru Karmelitów. Wracając do miasta ulicą położoną na wysokiej skarpie podziwiamy wspaniałą panoramę Hajfy. Następną wielką atrakcją jaką znajdujemy w Hajfie jest dzielnica niemiecka charakteryzująca się niezwykłą architekturą połączoną ze specyficznym klimatem. Trafiamy na niepozorną restaurację gdzie zjadamy wyśmienite ryby z różnymi marynowanymi warzywami.
Do późnego wieczora spacerujemy po tej dzielnicy odkrywając coraz to nowe atrakcje.
Kiedy zapada noc udajemy się do pubu przy nabrzeżu, gdzie kosztuję miejscowe piwo, które niestety niczym szczególnym się nie wyróżnia (poza wysoką ceną). Hostel, gdzie się zatrzymaliśmy ma piękne otoczone zielenią patio z miejscami do wypoczynku. Pani w recepcji również ma polskie korzenie i jest bardzo uczynna, pomaga nam zaplanować wyjazd do Akko następnego dnia.
AKKO - HAJFA
Wcześnie rano wybieramy się do Akko gdzie znajduje się słynny port i twierdza krzyżowców. Jedziemy pociągiem i ciągle spotykają nas różne niespodzianki. Przed wejściem na dworzec należy oddać wszystko co się ma przy sobie do prześwietlenia a samemu przejść przez bramkę do wykrywania metali. Bilety kupuje się w automacie, a pociągi jeżdżą cicho, szybko i są komfortowe.
Stare miasto w Akko znajduje się daleko od stacji kolejowej, dojście zajmuje nam sporo czasu, ale naprawdę było warto. Stare miasto to wielka twierdza, po której pozostała ogromna cytadela.
Oglądamy forty, dziedzińce i podziemia, potem wychodzimy na placyk i idziemy do pięknego meczetu z zielonymi kopułami i kolorowo zdobionymi ścianami. Następnie udajemy się na miasto przechodząc wzdłuż murów miejskich aż do latarni morskiej.
Tutaj po raz pierwszy widzimy flagi Palestyńczyków i jakieś napisy dla nas nie do odczytania. Schodzim y do podziemnego tunelu krzyżowców wiodącego pod miastem, gdzie część trasy pokonujemy mocno pochyleni, Cóż za niezwykłe uczucie!, czuję się jakbym nagle cofnęła się do XII wieku. Po wyjściu siedzimy na klifie podziwiając średniowiecznych budowniczych, którzy wznieśli tę twierdzę. Po powrocie do Hajfy idziemy do wczorajszej restauracji. Ryba, którą tam podają jest tak smaczna, że warto nadłożyć drogi aby się nią zajadać. W Hajfie wędrujemy zobaczyć Grotę proroka Eliasza, przy okazji zaliczamy przejście piesze całej dzielnicy portowej łącznie z plażą i deptakiem nadmorskim.
HAJFA – JEROZOLIMA
Kiedy rozliczałam się w recepcji następnego dnia zapytałam panią czy nie zna niedrogiego miejsca noclegowego w Jerozolimie. Pani recepcjonistka wykonała telefon do swojego znajomego i w ten sposób zostaliśmy zabukowani w mieszkaniu pana Dannyego.
Wielokrotnie w czasie pobytu w Izraelu, spotykałam się z prostymi rozwiązaniami organizacyjnymi bardzo ułatwiającymi życie w tym kraju, podróżowanie to jeden z takich przykładów. Do dworca autobusowego (na drugi koniec Hajfy) należało dojechać z hostelu wiele przestanków, ale u kierowcy miejskiego autobusu można było kupić bilet bezpośrednio do Jerozolimy, wtedy dojazd do dworca autobusowego, miejskim autobusem, był bezpłatny.
W czasie przejazdu na trasie Hajfa – Jerozolima nie jestem w stanie rozpoznać mijanych okolic, pamiętam z poprzedniego wyjazdu, że były tutaj nieużytki i tereny mało zaludnione. Teraz przejeżdżaliśmy wzdłuż zalesionych i zadrzewionych terenów, gęsto zasiedlonych, na części trasy widzieliśmy też wysoki mur oddzielający autonomię Palestyńską.
Pensjonat pana Dannyego w Jerozolimie położony jest zaledwie kilkaset metrów od dworca autobusowego, ale my zostajemy ulokowani w prywatnej kawalerce, kompletnie wyposażonej, bliżej Bramy Jaffskiej. Bardzo nam się podoba nasze nowe miejsce noclegowe. Jest wygodniejsze niż hostel i całkowicie samodzielne.
W pobliżu jest duży bazar udajemy się na zakupy i przeżywamy szok, ceny na żywność na bazarze wcale nie są niższe niż w sklepach, tyle że wybór większy i wszystkie produkty świeże. Tutaj jest znacznie drożej niż zakładaliśmy w kraju przed wyjazdem. Nawet owoce, których jest mnóstwo, są kilkakrotnie droższe niż u nas w kraju. Staramy się kupić i próbować żywność której nie ma u nas, pakuję różne rodzaje ciasteczek z bakaliami i kandyzowanymi owocami, niewielkie chałki (których wygląd pamiętam z dzieciństwa) i inne smakołyki. Owoce które tutaj kupujemy wyglądają podobnie jak te kupione w domu, ale ich smak jest zupełnie inny.
Po zakupach udajemy się do starej części Jerozolimy, do Bramy Jaffskiej mamy kilkanaście minut spacerem, ale cała ulica Jaffska jest rozkopana, więc dotarcie tam nie jest proste.
Stara część Jerozolimy otoczona murami Sulejmana, jest najatrakcyjniejszą częścią miasta, my też od niej zaczynamy poznawanie miasta.
Po przejściu bazaru trafiamy do dzielnicy żydowskiej, gdzie zachwycamy się wspaniałą architekturą. Dochodzimy do końca dzielnicy i z góry możemy obejrzeć Ścianę Płaczu i Wzgórze Świątynne.
Aby podejść pod Ścianę Płaczu należy przejść przez drobiazgową kontrolę bagażu i bramkę. Jeszcze większe sprawdzanie bagażu jest przeprowadzane przed przejściem na Wzgórze Świątynne, połączone tym razem z kontrolą osobistą. Przechodzimy obie kontrole i najpierw zostajemy wpuszczeni pod Ścianę Płaczu i potem na Wzgórze Świątynne.
Niestety wejście do meczetów na Wzgórzu Świątynnym dozwolone jest wyłącznie dla muzułmanów, obchodzimy więc to święte miejsce wokół i wracamy. Wychodzimy do dzielnicy muzułmańskiej w której się gubimy.
Nagle znaleźliśmy się w bardzo biednej i raczej obskurnej okolicy, podbiegają do nas dzieci i wskazują wyjście do głównej alei, żądając za to pieniędzy. Oglądanie pozostałych dzielnic na Starym Mieście pozostawiamy na następny dzień.
Późnym wieczorem w poszukiwaniu pubu lub piwiarni znajdujemy klub muzyczny, położony w niedalekiej odległości od naszej kwatery. Zostajemy w nim na dłuższy czas słuchając występów grupy młodych jazzmanów. Pomimo, że klub położony jest niemalże w centrum miasta przy jednej z głównych ulic, oprócz nas nie było żadnej innej publiczności.
Cały następny dzień zajmuje nam zwiedzanie dzielnicy chrześcijańskiej i wykopalisk archeologicznych. Znajdujemy słynną Via Dolorosa gdzie przyłączamy się do grupy młodzieży z USA.
Podoba nam się przewodnik który ich oprowadza. Podążamy za nim wzdłuż całej drogi krzyżowej w międzyczasie zaliczając hospicjum austriackie, w którym wchodzimy na dach aby zobaczyć wspaniałą panoramę starej Jerozolimy.
Potem idziemy do Bazyliki Grobu Świętego. W tym miejscu jak zawsze tłumy pielgrzymów i zwykłych turystów. Aby przejść do grobu należy odczekać w kolejce ponad dwie godziny, rezygnujemy i zwiedzamy wnętrze bazyliki. Zawsze miałam mieszane uczucia kiedy, wokół tego świętego miejsca oglądałam istniejący bazar. Obecnie bazar wydaje się większy a poszczególnych stacji drogi krzyżowej należy pilnie wypatrywać między straganami.
Przy Bramie Jaffskiej znajduje się informacja turystyczna do której się udaję, chcemy na dzień lub dwa pojechać do Jordanii aby zobaczyć Petrę. Pani bardzo uprzejma natychmiast drukuje mi numer telefonu i … cennik wycieczek, które ktoś (bliżej nieokreślony) organizuje. Kiedy pytam o szczegóły okazuje się, że jest to agencja turystyczna, która nie ma biura, ale pan organizujący wyjazdy zaraz sam nas znajduje. Pojawia się też jego kolega, podający się za pracownika ambasady jordańskiej, co raczej jest dla na śmieszne, biorąc pod uwagę ubiór i wygląd tego pana. Obydwaj zaczynają zachwalać nam swoje usługi i proponują pośrednictwo w załatwianiu wszystkiego. Chociaż ich warunki nam nie odpowiadały nie mogliśmy się od nich odczepić.
Po dyskusji postanowiliśmy, że następnego dnia pojedziemy rano nad Morze Martwe i wrócimy wieczorem do Jerozolimy. Na nasze szczęście najpierw poszliśmy odwiedzić Pana Dannyego, który zweryfikował całkowicie nasze plany. Okazało się, że następny dzień to piątek i ostatni autobus znad Morza Martwego odjeżdża około 14! Przy czym przez cały Szabat nie działa żadna komunikacja. Nie mając innego wyboru zdecydowaliśmy się pojechać nad Morze Martwe na piątek i sobotę. Pan Danny był sceptyczny co do znalezienia noclegu na weekend nad Morzem Martwym, zadzwonił do schroniska młodzieżowego i do Field School w Ein Gedi, ale tam wszystko było zajęte.
EIN GEDI (MORZE MARTWE)
Niezrażeni brakiem zarezerwowanego noclegu jedziemy wcześnie rano nad Morze Martwe i udajemy się do oazy Ein Gedi.
Wychodzimy z autobusu przy ośrodku spa po to tylko, aby się dowiedzieć, że pensjonat przy kibucu, którego szukamy jest pięć kilometrów bliżej. Robimy sobie zdjęcia na tle napisu, że oto znajdujemy się w najniżej położonym miejscu na ziemi a potem drepczemy pod górkę te nieszczęsne pięć kilometrów, dopiero blisko celu trafia nam się podwózka.
Znajdujemy się na największej w świecie depresji około 420 metrów ppm. i obarczeni plecakami zaczynamy to odczuwać. W recepcji pensjonatu dowiaduję się, że są tylko dwa pokoje wolne, ale są to najdroższe i najbardziej luksusowe kwatery. Cena 300$ za pokój jest porażająca ale wiem, że nie ma szans na znalezienie czegokolwiek innego. Na osłodę powiedziano nam, że w cenę wliczone jest jedzenie i darmowe pobyty w ośrodku spa oraz wejścia na prywatną plażę.
Dostajemy luksusowy pokój z oszałamiającym widokiem na ściany klifowe kanionu, który rozciąga się za oknem. Cały pensjonat położony jest na terenie kibutzu w wielkiej oazie gdzie urządzono tropikalny ogród botaniczny. Dodatkowo wydzielony jest ogród kaktusów i niewielkie ZOO z pięknymi okazami pawi.
Kolejne dwa dni jakie tam spędziliśmy to były prawdziwe wakacje, malowaliśmy się miejscowym błotem borowinowym a potem spłukiwaliśmy błoto pod prysznicem solankowym. Kąpiel w Morzu Martwym to niesamowite uczucie, nie do wyobrażenia dla kogoś kto tego nie doświadczył. Drugiego dnia poszliśmy z przewodnikiem na piesze zwiedzanie pobliskiego rezerwatu przyrody, gdzie zachwyciły nas bijące źródła wodne, wodospady, kaniony oraz dzika zwierzyna. Byliśmy w raju, żałowaliśmy tylko, że tak drogo on kosztuje.
MASADA – PUSTYNIA NEGEW
Po dwóch dniach pobytu w Ein Gedi zapakowaliśmy plecaki i pojechaliśmy do Masady.
Sama forteca położona jest na wysokim wzgórzu, z dołu droga dojścia wygląda na niezły wyczyn. Ponieważ na ten dzień mieliśmy jeszcze wiele innych planów postanawiamy wykupić wjazd kolejką gondolową. Na szczęście dotarliśmy tu przed śniadaniem i nie było jeszcze dużej ilości zwiedzających. Pozostałości po twierdzy oraz wykopaliska archeologiczne nie są tak imponujące jak samo miejsce i opowieści o bohaterskich Zelotach broniących się przed atakującymi Rzymianami. Do dziś można oglądać wał ziemny usypany przez Rzymian przed zdobyciem Masady. Na nas największe wrażenia robią jednak urwiska widoczne z góry oraz wielki rozmiar twierdzy. Kiedy kończymy oglądanie i schodzimy w stronę kolejki widzimy mnóstwo wycieczek, które w międzyczasie dojechały oraz długą kolejkę oczekujących na wjazd na górę.
Miejscem docelowym do którego chcemy dojechać tego dnia jest miejscowość Mitzpe Ramon położona w sercu Pustyni Negew, aby tam dojechać najpierw musimy dostać się do miasta tranzytowego Beer Szewa. Możliwe to jest autobusem z Masady musimy tylko odczekać 3 godziny do jego przyjazdu. Niemal natychmiast pojawia się arabski cwaniaczek właściciel małego busika, który za 300 szekli oferuje nam dowiezienie do Beer Szewy, nie dajemy mu zarobić i czekamy cierpliwie na autobus. Pan nie daje jednak za wygraną i pojawia się ponownie po godzinie proponując przejazd tym razem za 200 szekli, po raz trzeci pojawia się znowu kilka minut przed przyjazdem autobusu oferując prz ejazd za 100 szekli i twierdząc, że autobus tego dnia nie kursuje, ale znika gdy na horyzoncie pojawia się autobus. Za przejazd do Beer Szewy zapłaciliśmy 70 szekli.
Droga wiodąca z Masady przez Arad na pustynię obfituje we wspaniałe widoki, na początku są to widoki na Morze Martwe i oazy leżące wzdłuż jego brzegów, następnie wjeżdża się w wyżej położone regiony i pojawiają się wspaniałe widoki na skalistą pustynię. Kilka tygodni przed naszym przyjazdem przez pustynię przeszły deszcze, mogliśmy więc obserwować sporo świeżej zieleni porastającej skały. Mamy prawdziwą frajdę obserwując ciągle zmieniające się kolorowe krajobrazy. Do Beer Szewy docieramy po dwóch godzinach jazdy.
Przesiadamy się na miejscowy autobus bezpośrednio jadący do Mitzpe Ramon. Po drodze oglądamy miasto Beer Szewa. Wbrew informacjom podanym w przewodniku Berlitza (który kupiłam w kraju przed wyjazdem) miasto jest duże, czyste i zadbane. Jadąc przez jego centrum i przedmieścia zauważyliśmy okazały uniwersytet, sporo wieżowców i nowoczesną, wielką poliklinikę. Na drodze do miasteczka Mitzpe Ramon ustawiono wiele znaków drogowych ostrzegających przed wielbłądami mogącymi poruszać się po drodze, my jednak żadnego nie spotkaliśmy. Z drogi widać obozowiska Beduinów oraz ich stada wypasane głównie przez kobiety. Beduinki są natychmiast rozpoznawalne, ubrane są całe na czarno mają jedynie małą szparę na oczy.
Pan kierowca był tak uprzejmy, kiedy go spytałam gdzie znajduje się schronisko młodzieżowe, że zatrzymał się przy samym schronisku. W schronisku brak jest wolnych miejsc ale pani w recepcji proponuje nam pokój w guest housie, na który się zgadzamy.
Idziemy zobaczyć słynny krater Ramon, który zaczyna się tuż za naszym oknem i jego widok rzeczywiście zapiera dech. Stojąc na skraju krateru można przyglądać się obrywom i ścianom opadającego w dół ogromnego rozpadliska, którego drugi skraj ledwie jest widoczny. Zejście na dno krateru pozostawiamy na następny dzień. Udajemy się na spacer po miasteczku szukając baru lub restauracji, znajdujemy pizzerię i szereg sklepików. Tutaj w ofensywie jest język rosyjski, poprzednio słyszeliśmy go wielokrotnie ale nie w takiej ilości jak w tym pustynnym miasteczku. Czasami mam wrażenie, że nie jesteśmy w Izraelu ale w Rosji. Kiedy wracamy do schroniska spotykamy całą grupę nastolatków, która w międzyczasie dojechała, byli tak jak nasi w kraju: głośni, radośni i (jak nam się wtedy wydawało) na wakacjach.
Następnego dnia ta sama grupa nastolatków przeszła totalną metamorfozę, wszyscy byli w mundurach wojskowych, a część z nich ( w tym kilka dziewcząt) miała długą broń. Zachowywali się cicho i widać było, że udają się na ćwiczenia. Kiedy jedliśmy razem śniadanie zapytałam jednego z nich o wiek, miał 18 lat ! i w tym wieku ktoś powierzył mu broń !. Widząc tę młodzież mogę się tylko cieszyć, że dorastałam w innym kraju i nikt nie żądał abym nosiła broń i służyła kilka lat w wojsku.
Tuż za naszym schroniskiem znajduje się centrum turystyczne z informacją o szlakach wiodących dołem i górą krateru. Kupujemy tutaj za 2 szekle mapę okolicy. Pani w informacji jest bardzo pomocna, proponuje nam trasę czterogodzinną z zejściem do krateru, obejściem atrakcyjnej części krateru i wejściem innym szlakiem na górę. Jesteśmy zawiedzeni, że mamy wędrować tylko cztery godziny, ale kiedy schodzimy na dno krateru nasze nastawienie gwałtownie się zmienia. Skały i dno krateru skupiają promienie słoneczne jak soczewka, upał jest niemożliwy. Brak wiatru i mocno nagrzane powietrze dodaje nam skrzydeł, uciekamy szybko do góry. Im wyżej tym więcej wiatru i lżej się oddycha. Po trzech godzinach zziajani ale szczęśliwi docieramy do górnego krańca krateru. Z jaką radością wypijamy zimne piwo w barze!! to jedno z takich uczuć, których się nie zapomina.
Na następny dzień jedziemy zobaczyć dwa parki narodowe, Awdat i Ein Awdat z których słynie ta okolica. Do Awdat dojeżdżamy bez problemu autobusem.
Całe miejscowe wzgórze zostało odkopane i częściowo zrekonstruowane, jako stolica żyjących tutaj 2200 lat temu Nabatejczyków. Wykopaliska duże i imponujące, część miasta wykuta w skałach i przez to doskonale zachowana. Natomiast drugi rezerwat Ein Awdat, jest zupełnie odmienny. Aby do niego dotrzeć z Awdat, jedziemy 10 km autobusem, a potem przy kasie pani proponuje abyśmy zabrali się (jako autostopowicze) z wycieczką, która właśnie się pojawiła.
Do przejazdu są 3 kilometry serpentyn sprowadzających w dół kanionu. Ten kanion stanowi właśnie rezerwat przyrody. Idziemy jego dnem do gajów cyprysowych wzdłuż potoku, który miejscami się rozlewa tworząc naturalne baseny skalne, niestety kąpiel jest zabroniona. Kolorystyka nieprawdopodobna, chwilami mam wrażenie, że jest to nierealna bajka.
Kanion miejscami jest bardzo wąski i widzimy przepiękne formacje skalne po jego drugiej stronie. Kiedy kupowałam bilet pani mnie uprzedzała, dając dokładną mapkę, że dojść możemy tylko do lasku cyprysowego na dole kanionu, a potem należy wrócić tą samą drogą.
No cóż… piękno tych okolic i inne przeżycia tak podziałały na nas, że kiedy zobaczyliśmy stopnie w skale prowadzące do góry natychmiast zaczęliśmy się wspinać. Ścieżka miejscami ubezpieczona była klamrami, a w kilku miejscach ustawiono strome sztuczne drabiny. Myśleć zaczęłam dopiero kiedy wyszliśmy na samą górę kanionu i zobaczyliśmy powracających w dole ludzi. Stąd gdzie się znaleźliśmy był zakaz schodzenia w dół, mogliśmy tylko iść przed siebie. Okazało się jednak, że do głównej drogi jest całkiem blisko, byliśmy nawet zadowoleni, że nie musimy wychodzić z kanionu serpentynami do góry.
Doszliśmy do przystanku autobusowego, ale okazało się, że na autobus trzeba sporo poczekać, zaczęłam machać na przejeżdżające samochody i zaraz mieliśmy chętnego do podwózki. Pan który nas zabrał skręcał w boczną drogę, więc wysiedliśmy na przystanku, drugi kierowca, który się zatrzymał był wojskowym wracającym do koszar, podwiózł nas pod same schronisko.
Pobyt na Pustyni Negew zapamiętałam jako gościnę u uczynnych ludzi i wspaniałe, (godne polecenia dla turystów pieszych) okolice.
JEROZOLIMA
Nasz wyjazd zbliżał się do końca, ostatni nocleg zaplanowaliśmy w Jerozolimie, kwaterę znaleźliśmy w hostelu Jerozolimskim na ulicy Jaffskiej. Ostatni dzień pobytu upłynął nam na zwiedzaniu miejsc, na które poprzednio nie starczyło czasu na starym mieście. Pojechaliśmy też zobaczyć muzeum Yad Vashem, gdzie zachwyciło nas zwłaszcza usytuowanie całości (w dużym lesie) oraz wspaniała architektura budynków tworzących muzeum.
Chociaż lot nasz miał być nad ranem, na lotnisko pojechaliśmy wieczorem. Z informacji uzyskanych na dworcu autobusowym dowiedziałam się, że ostatni autobus odjeżdża o godz. 21, nie mieliśmy więc wyboru. Autobus z Jerozolimy jechał do Hajfy, wysadził nas na autostradzie, gdzie przesiedliśmy się do miejscowego busa. Ku naszemu zdumieniu, po przejechaniu około 1 km do pojazdu wskoczył pan w mundurze i z długą bronią, szybko się rozejrzał - nas zignorował, pobiegał na koniec sprawdzając dwoje młodych ludzi. Potem przejrzał zawartość koszy na śmieci, obejrzał podwozie i zezwolił kierowcy na dalszą jazdę. To był dopiero przedsmak tego co nas czekało na odlocie z tego gościnnego kraju.
Po kilku godzinach czekania i męczącej drzemki ustawiliśmy się w kolejce oczekujących na odprawę. Po kolejce biegają lotne patrole, które zatrzymują się przed różnymi upatrzonymi przez siebie ofiarami i po kontroli paszportu zaczynają je drobiazgowo przesłuchiwać. Szczęśliwie nami się jakoś nikt nie interesuje, zastanawiamy się dlaczego? Może dlatego, że mamy małe plecaki i jesteśmy mocno opaleni. Wreszcie dochodzi do nas młoda dziewczyna zadaje kilka standardowych pytań, kiedy się dowiaduje, że wracamy z wakacji i kiedy patrzy na nasz bagaż przestaje się nami zajmować. Przechodzimy przez kolejne bramki a nasz bagaż jedzie na prześwietlenie. Po tym wszystkim okazuje się, że nie jest to jeszcze koniec, wszystkie bagaże są otwierane i ręcznie sprawdzane. Czekamy w kolejce, trwa to długo, prawdziwa lekcja cierpliwości. Kiedy przychodzi nasza kolej, dziewczyna która ma sprawdzać nasz bagaż macha ręką, że nie potrzeba. Dostajemy nalepkę, że jesteśmy bezpieczni, teraz możemy udać się na stanowisko odprawy i nadać nasz bagaż do samolotu. Z okna samolotu patrzę na znikające miasto, niestety kolejny wspaniały wyjazd się zakończył.