napisał: Piotr Wojtkowski

Sobota w Kazimierzu


Sobota. Paskudny dzień! Pochmurno i siąpi.

Wczoraj, był najpiękniejszy dzień tygodnia (wg. Pani Eli) i po pracy, poszliśmy do Złotych Tarasów obejrzeć wystawę World Press Foto.Highslide JS Highslide JS Zdjecia, jak zawsze, były wspaniałe! Szczególnie, ciekawy był zestaw fotek drzewka brzoskwini robionego w różnych porach roku - w zimie ktoś zarąbał drewniany płotek.Więc nie ma co narzekać, wszędzie jest tak samo... Z obiadkiem nie było problemów, bo na miejscu był "Sfinx" (troszkę lepsze niż McDonalds). Problemy się zaczęły, kiedy usiłowaliśmy się napić "Grzańca Galicyjskiego". Tutaj nie dostali koncesji, a w Alejach wszystko wyżłopali przed naszym przyjściem... Tak trafiliśmy do Capri na Smolnej. Mała knajpka, o bardzo przytulnym wnętrzu. Przy grzanym piwku (z sokiem), układaliśmy sobie plany na dzisiaj.

Jest po prostu paskudnie. W taką pogodę nie chce się nigdzie wychodzić, najlepiej położyć się do łóżka i przespać cały dzień. Szcęśliwie wstała wreszcie Babcia, której dokuczył reumatyzm. Kiedy aromat kamfory rozlał się po całym mieszkaniu, jakoś pogoda przestała być wielkim problemem. Perspektywa spędzenia dnia w takich warunkach pomogła nam w szybszym podjęciu decyzji. Jedziemy do Kazimierza !!!

Highslide JS Highslide JSJest deszczowo i ponuro. Czasami pada lekka mżawka, a jeżeli akurat nie pada, to chlapie jadący przed nami samochód. Jednak jest nadzieja, że się polepszy, bo w oddali, na niebie robią się prześwity. Nawet czasami, po bokach, widać niebieskie niebo! Przejeżdzamy przez Stężycę. Wioska położona na prawym brzegu Wisły. Jakieś 500 lat temu była na lewym, ale Wisełka po powodzi zmieniła koryto. Zawsze kapryśna - kobieta...

Oczywiście, powyższe nie dotyczy Pani Eli, która nigdy kapryśna nie była i zawsze była zgodna ze wszystkim co jej MĄŻ mówił i proponował (w przypadkach, kiedy pokrywało to się z jej planami).

Już przestało padać, a i szosa robi się coraz bardziej sucha. Z bocianiego gniazda wyglądają trzy czarne dzioby bocianiąt. Nikt ich już nie pilnuje.Highslide JS Highslide JS Rodzice mają pełne dzioby roboty, bo to to żarte niesamowicie. Na szczęscie, dla bocianiąt, rok deszczowy, więc jedzenia w bród. Przyglądam się mijanym gniazdom i wspominając wypowiedź Nelly Rokity, stwierdzam, że bociany pasują do jej wyobrażenia normalnej polskiej rodziny! Szkoda, tylko, że to ptaki.

Mijamy Dęblin i jadąc szosą znajdującą się na Wale Przeciwpowodziowym mamy okazję obejrzeć, jak wylała Wisła. Woda podchodzi miejscami, aż do samego nasypu. Jeszce kawałeczek i Puławy. Remont drogi się skończył i możemy wreszcie jechać bez problemów. Za posiadłością Czartoryskich zaczyna się wyremontowana droga. Po jednym pasie oddzielonym wysepką. Wszystko zabezpieczone wysokimi krawężnikami. Specjalnie, aby bardziej nerwowy nie mógł wyprzedzić innych.Highslide JS Nawet wychodzę z samochodu i patrzę się na sznur samochodów, które jak i mój ugrzęzły.Highslide JS Pani Ela się zastanawia co by było, gdyby się zdarzył jakiś wypadek i musiałaby jechać karetka. Nie ma szans zjechać. Geniusz to projektował!!!

No i wykrakała!!! Stoimy! Stoję już z pięć minut, bo jestem spokojnym człowiekiem. Czekam jeszcze jakąś minutkę albo i dwie (jestem bardzo cierpliwy)... i wyrywam w lewo w jakąś uliczkę. Przecież można, to, to jakoś objechać! Jadę koło kilometra i skręcam w prawo. Znowu udziwniona uliczka. Już nie chodzi o co i rusz "leżących policjantów", ale rondka o średnicy 2 metrów przy skrzyżowaniach... Wreszcie dojeżdżam do właściwej drogi. Remont jeszcze nie skończony. Dalej robią. Usiłuję od Pani Eli wydobyć stwierdzenie, że ma genialnego męża, ale mimo kilku prób, jakoś nie chce jej, to przejść przez gardło. Dławi się i kaszle. Przeziębiła się, czy co?

Highslide JS Highslide JSDo Kazimierza, jednak już blisko i nic nam nie przeszkadza, bo najgorsze minęliśmy. Udało się objechać!

Za Bochotnicą, tuż przed samym Kazimierzem, nad drogą rozpięty transparent "OGÓLNOKRAJOWY FESTIWAL ZESPOŁÓW LUDOWYCH" . Pani Eli humorek się zaraz poprawia! Będzie co pooglądać! Parkujemy, jak zwykle na parkingu przy stacji benzynowej. Za 10 zetów! Ale co tam! Ważne, że pod drzewkiem. Parking lekko zapchany, ale jeszcze nie jest źle. Wielkiego tłoku nie ma. Wina pogody, a właściwie, to zasługa!

Wchodzimy na wał i oglądamy Wisłę. Wylała. Statki stoją, niektóre nie do użytku, bo trapy pozatapiało. Woda rozlana szeroko, nurt szybki. Tu i ówdzie widać wystające z wody krzaczory.Highslide JS Highslide JS Pięknie i groźnie wygląda. Idziemy wałem dalej, aż do ujścia do Wisły rzeczki Grodaż. Woda. Czyli padało i tutaj. Sporo tej wody. Rzeczka jest, jak na pustyni - okresowa. Istnieje, kiedy popada. Teraz, jak widzimy istnieje.

Na trawnikach przy wale porozkładali się handlarze. Starocie. I nie tylko. Wypatrzyłem nawet rogi jelenie.

Rynek zastawiony jest straganami, przy których siedzą (najczęściej) starowinki w strojach ludowych. Przegląd regionów Polski. Najwięcej, jednak z Lubelskiego i Mazowieckiego. Ale i Górali sporo.

Obok Króla estrada, na której akurat produkuje się jkiś zespół ludowy. Do taktu przygrywa im kapela.Highslide JS Highslide JS W tym otoczeniu, ma to wszystko swój urok. W dodatku wyszło słoneczko i zaczyna całkiem nieźle przygrzewać. No cóż, ostatecznie mamy koniec czerwca... Z Panią Elą chodzimy między straganami i oglądamy te wszystkie, bajecznie kolorowe cudeńka. Są również przebierańcy. Dama. Klown. Śmierć. Posąg. Wszystko dla turystów, tyle, że turystów niewielu, a większość, to członkowie zespołów. Raczej niezbyt wyrywni do wydawania pieniędzy. Pani Ela się oddaliła ode mnie i z miejsca dopadła ją Cyganka. Chciała powróżyć.

-Nie mam pieniędzy - to zwykle skutkuje...

-A gdzie masz? - Cyganka nie odpuszcza

-Pieniądze ma mój mąż - Cyganka zaczyna się rozglądać. Highslide JS

Highslide JSWidocznie albo nie wyglądam na męża, albo na tego co ma pieniądze. Myślę, że na to drugie, bo ominęła mnie wzrokiem, jakbym nie istniał. Czyżbym powinien zmienić sposób ubierania? Ale mi w tym co chodzę bardzo wygodnie. Usiąść mogę gdzie chcę, a nawet się położyć. Buty przez lata chodzenia, tak dopasowały się do nogi, jak druga skóra. Pani Ela kilkakrotnie usiłowała je wyrzucić, ale za każdym razem walczę, jak lew i się nie daję!!!

Zrobiła się pora obiadowa, więc idziemy do jadłodajni coś zjeść. Przechodząc przez mostek na rzeczce Grodaż, szukamy wody. Nie ma. Sucho. Przy ujściu, to była po prostu cofka Wisły. Kawałek dalej, na rogu, niedaleko "Zielonej Tawerny" widzimy otwartą jadłodajnię. Obiady domowe. Kiedyś tam jedliśmy i było bardzo smaczne jedzonko. W środku pustki.Highslide JS Highslide JS Albo kuchnia diabła warta, albo jest tak, jak mówi Pani Ela, że zespoły przywiozły jedzenie ze sobą, aby zaoszczędzić. Zamawiamy po porcji mieszanych pierogów - ruskich i z soczewicą i mięsem. Na deser z jagodami. Okazuje się, że ludowi artyści oszczędzają. Było bardzo smaczne. Co prawda, ruskie pierogi robię dużo lepsze, ale z drugiej strony, to nie spotkałem (ani Pani Ela) jeszcze takich, które by moje w smaku pobiły.

Kotek najedzony, to kotek szczęśliwy! Teraz do szczęścia jeszcze nam potrzeba dobrej herbaty. Idzemy do Herbaciarni Dziwisza. W ogródku kilka stolików zajętych, a w środku puchy! Klimatyzacja działa (zrobiło się tymczasem gorąco), więc zostajemy. Highslide JS Highslide JSPani Ela pije herbatkę ze Sri Lanki, a ja ziemistą. Ma taki specyficzny smak. Smakuje dopiero po kilku łykach. I z cukrem. Z cukrem z trzciny cukrowej. Brązowy cukier w mosiężnych cukiernicach, czajniczki w paltocikach, miękka kanapa, niegłośna muzyka pasująca i do wnętrza i do napitku... Tylko brak kota, który znowu gdzieś polazł! Jesienią się spotkamy...

Rozmarzeni i zrelaksowani idziemy na spacer brzegiem rzeki, po wale przeciwpowodziowym, na którym zrobiony jest deptak. Chcę dojść do przeprawy promowej, aby sprawdzić, czy prom kursuje. Jakoś nie chce mi się wracać przez remontowane Puławy. Jest jednak tak ciepło, że po półgodzinnym spacerku mamy dosyć. Niekoniecznie muszę, przecież wracać przez Janowiec. Mogę wrócic drogą na Lublin. Wracamy do Kazimierza ulicą u podnóża wzgórza. Pani Ela - Kwietna Pani, co i rusz zatrzymuje się, by Highslide JS Highslide JSpopodziwiać rabaty w miejscowych ogródkach. Powoli wracamy w stronę rynku, a z tamtąd już blisko na parking. Zapełnił się. Mijamy zaparkowane autobusy. Z tyłu, za nimi, zasłonięci od wiatru i ludzi stoi kilka osób i griluje.

-Widzisz, nawet i gril ze sobą przywieźli! - Pani Ela patrzy się na grilujących.

Słoneczko świeci, jest zupełnie inaczej niż rankem. Dochodzimy do samochodu, który stoi w cieniu drzewka, pod którym zaparkowałem. Nie jest nagrzany i od razu można jechać. To jedziemy. Do domu. Przy skrzyżowaniu, nie jadę w prawo, na Warszawę, tylko skręcam na Lublin i później, w Celejowie na Końskowolę. Boczne drogi, to wcale nie znaczy, że dużo gorsze. Przynajmniej nie muszę stać w korku, a i ruch mniejszy. I widoki ciekawsze, bo tamte, już się opatrzyły... Wyjeżdżamy w Puławach, ale już poza remontowaną drogą. Jeszcze ponad godzinka jazdy i jesteśmy w domu.

wróć na początek strony