napisał: Piotr Wojtkowski

Jeden dzień - niedziela


Mieliśmy do wyboru: rowerek, albo wyjazd. Pogoda się zrobiła taka piękna, że z miejsca zdecydowaliśmy - jechać! Niedziela. Słońce. Ciepło (w miarę: 10stopni). Kierunek - Świętokrzyskie. Highslide JS Highslide JS

Byle do trasy na Kraków, później już lepiej. Nie tylko my doszliśmy do wniosku, że nie ma co siedzieć w domu, inni również wypuścili się w podróż! Przed Słomczynem (giełda samochodowa) dowiadujemy się, że w niedzielę rano, nie należy tędy jechać! 10 kilometrów w 25 minut. Słońce świeci, nic nas nie zdenerwuje, możemy kontemplować okolicę.

Na niebie widać klucz wracających ptaków. "Polonia wraca" - stwierdza Pani Ela. Ta skrzydlata i owszem, reszta siedzi, gdzie ją wywiało i zarabia(najczęściej) dutki. Ponieważ pani Ela nie wypiła kawy, zatrzymujemy się w Radomiu w McDonaldzie. Przy okazji się tankuję. Po kawce, życie wydaje się jeszcze piękniejsze i bardziej kolorowe...

Jakieś 15 kilometrów za Radomiem, pierwszy przystanek. Orońsko Pałacyk Brandta i Muzeum Rzeźby.

Highslide JS Highslide JS Nieduży parking, ale ludzi mało, więc bez problemów parkuję. Brama na teren parku pałacowego uchylona, więc wchodzimy. Szeroką aleją idziemy w stronę pałacyku. Na terenie parku jest co oglądać. Rzeźba współczesna. I nie. Twórcy byli, wydaje mi się, niedopieszczeni... Bo to, chyba nie moje kosmate myśli...

Pierwsza rzeźba (?), którą zobaczyłem, to był trzymetrowy fallus, no może nie pierwsza, ale najbardziej rzucająca się w oczy. Dalej było różnie. Pani Ela mówi, że artyści mają specyficzne widzenie świata, więc nie ma co się dziwić, tylko przyjmować, to co i jak widzą. Kiedy wspomniałem, że ja również podobnie, bardzo często widzę, więc zapewne jestem swego rodzaju artystą, usłyszałem w odpowiedzi, żem nie atrysta, tylko świntuch...

No cóż, niech i tak będzie! Mijamy kapliczkę i kota we fraku. Zagadaliśmy do niego, ale miauknął ze dwa razy na powitanie i dał do zrozumienia, że nie ma czasu na pieszczoty, Highslide JS Highslide JS bo ma pilne sprawy do załatwienia. Wlazł za drzewo i zaczął jeść trawę. Będzie, jednak padać!

Dochodzimy do pałacyku. Do zwiedzania udostępniony parter. Typowe wnętrza XIX-to wiecznego pałacyku. Jednak, widać, że jest gospodarz, wnętrza zadbane, piękne podłogi. Pomieszczenia takie, jak w owych czasach... Przytulne wnętrza. Do obejrzenia są jeszcze ekspozycje w Kaplicy i Oranżerii.

Szczególnie piękna wystawa w Oranżerii. Bogdana Markowskiego. Ja latałem i oglądałem, a Pani Ela poplotkowała (wymieniła informacje) z pracownicą muzeum, która z nami chodziła i otwierała pomieszczenia.

Dziewczyna dojeżdża z Radomia, ostatnio usiłowała zdać egzamin na przewodniczkę i oczywiście dowiedziała się jakie problemy ze zdaniem miała Pani Ela.

Pałacyk, Kapliczka i Oranżeria. Raptem niecała godzina chodzenia i oglądania. Highslide JS Highslide JS Wracamy przez park, w pewnym momencie, przy stawie, odkrywam ułożone półkoliście na trawniku, tabliczki z sentencjami. Spędziliśmy jeszcze jakiś czas na czytaniu... Jaka szkoda, że to nie późniejsza wiosna, byłoby jeszcze piękniej, zieleniej...

Kierunek - Szydłowiec! Dojeżdżamy po 12. Na rynku, przy ratuszu, zostawiam samochód i idziemy na zwiedzanie. Do kościoła nie ma co nawet próbować wejść, widać po samochodach, że pełniutki. Mamy trochę czsu, więc idziemy na zwiedzanie zamku.

To znaczy, weszliśmy na dziedzinec i koniec. Jest wejście do biblioteki i kawiarni (i jedno i drugie zamknięte). Zbudowany w połowie XV wieku zasługuje na coś więcej niż to czym jest teraz. Obeszliśmy i objrzeliśmy zamek. Z zewnątrz. Do muzeum nie wchodziliśmy, bo i jakoś ludowe instrumenty mnie nie interesują.

Całóść robi raczej przygnębiające wrażenie... Jeszcze latem, jak zieleń zkryje odpadające tynki, to jakoś to wszystko wygląda, ale teraz...

Highslide JS Highslide JS Wracamy na rynek wąską uliczką. Domki z krzywymi ścianami dodają uroku miasteczku. Biednie, ale czysto. Ratusz, aż w oczy kole białością tynku...

Nabożeństwo się kończy, ludzie powoli wychodzą z kościoła, a ja, czekając aż będzie można wejść do środka, obchodzę go prawie dookoła. Znajduję zegar słoneczny, który spieszy się dwie godziny, napisy na płytach z piaskowca z 1662 roku... Wreszcie wchodzimy. Piękny ołtarz. Freski. Nagrobek Szydłowieckiego. Sufit. Wspaniale wszystko odrestaurowane i utrzymane. No cóż, ma właściciela, który potrafi zadbać...

Jeszcze troszkę powłóczyliśmy się po uliczkach, ale miasteczko malutkie, to i niewiele jest do oglądania.

Jest po 13, więc mamy jeszcze dużo czasu. Nigdy nie wdziałem Bartka! Jest okazja, bo to niedaleko. Jedziemy! Dąb Bartek. Szacunek dla staruszka. Widać i wiek i siłę i witalność. Trwanie pomimo wszystko. Highslide JS Highslide JS Znowu żałujemy, że nie jest maj. Ale, z drugiej strony, to GO przynajmniej można dobrze obejrzeć. Przypomina mi się fraszka Kochanowskiego, w której występuje i dąb, i jego korzeń... Ale, to chyba nie całkiem o dębie...(Jestem artystą, czy świntuchem?)

Jadąc do Oblęgorka (dar Narodu Polskiego dla Henryka Sienkiewicza), Pani Ela mówi, że trzeba będzie uważać jak jechać. Ciężko trafić. Ostatnio była tam jakieś 10 lat temu. Teraz na pewno jest inaczej. Drogowskazy, informacja itd...

Nie jest. Nic się nie zmieniło. Pobłądziliśmy i zrobiliśmy z 30-40 kilometrów nadprogramowo, zanim trafiliśmy do celu. Słońce zaszło, zrobiło się chłodniej i tak jakby zbierało się na deszcz. Zostawiamy samochód na parkingu (5PLN), do dworku jakiś kilometr, ale dobrze się idzie, bo aleją, a później przez park.

Mimo, że słońca już nie ma, to ptaszki drą dzioby na potęgę. Spotkaliśmy również szarą wiewiórkę. Wreszcie widać dworek. To XIX-to wieczny gargamelek. Highslide JS Highslide JS To znaczy eklektyczny, nie gargamelek.Ma ponad 100 lat, więc inaczej się go odbiera.

W środku wystawa sienkiewiczowska. Pamiątki, artykuły, zdjęcia...Do oglądania i parter i piętro. Piękne sprzęty, ciekawe dekoracje. Niestety nie można robić zdjęć - bardzo pilnują.

W 1956 roku dworek został notarialnie przekazany przez dzieci pisarza na rzecz Skarbu Państwa.

Już ja mogę sobie wyobrazić, z jaką radością, to robiły... Najpierw ich rozparcelowano, a później doprowadzono do takiego stanu, że nie mieli innego wyjścia...

No cóż, w majestacie prawa...

Wracamy. Słońca nie ma, robi się późne popołudnie, przed nami jakieś 150 kilometrów. Niby niedużo, ale jeszcze na obiadek i kawkę. I do domu.Miły dzień. Ciekawy. Wiosenny. Wieczorem, kiedy już dojeżdżliśmy, zaczął padać deszcz...

wróć na początek strony