napisała : Ela Piskorska

25 - 30 stycznia 2015r

Boliwia
Tupiza- Salar de Uyuni- Tupiza ( styczeń 2015r)

Granicę przekraczamy po stronie argentyńskiej w La Quiaca i za chwilę jesteśmy w zupełnie innym świecie. Boliwijski Villazon to raczej małe Indie, mnóstwo maleńkich sklepików i handlarzy oferujących z ręki wszelkiego rodzaju drobne towary, miasteczko pełne zgiełku, kolorowe i pełne życia. Większość kobiet, zwłaszcza starszych, poubierana w tradycyjne ludowe stroje indiańskie. Wsiadamy do autobusu „collectivo” i czekamy cierpliwie na jego odjazd, tzn. do czasu aż się zapełni, oglądając całe rzesze dzieciarni proponującej nam zimne napoje (bo jest akurat gorąco) oraz miejscowe kobiety, które przyniosły do autobusu ugotowane przysmaki w nadziei, że może ktoś je kupi. Wreszcie autobus rusza i trzęsąc się oraz wydając dziwne dźwięki wiezie nas do Tupizy.

Do Hostelu La Torre docieramy po 21, mamy szczęście bo właśnie właściciel zamykał agencję turystyczną dla której tutaj przyjechaliśmy. Kiedy nas zobaczył to jednak agencję otworzył. Kupujemy u niego 4-dniowy objazd jeepem po Salar de Uyuni za 183 $/osobę , cieszymy się bo wyjazd na drugi dzień rano. Również na pobyt w hostelu dostaliśmy rabat, jesteśmy wszyscy bardzo podekscytowani, ten objazd ma być jedną z największych atrakcji naszego wyjazdu.

(Pozwolę sobie dopisać: wszyscy chorowaliśmy na wysokość. Pani Ela i Wienio najmniej. Mnie cały czas leciała krew z nosa, ale widziałem, że i inni mieli podobną przypadłość. Piotr miał najgorzej. Leciało mu z góry i z dołu. Ale tylko przez jakieś dwa dni. Później było lepiej. Góry uczą pokory.)

Dzień 1

Rankiem przyjeżdża po nas terenowa Toyota Land-Cruiser z kierowcą i przewodnikiem w jednej osobie Hernanem i Porfi naszą kucharką. Jest nas czwórka, więc stanowimy pełny skład i ruszamy.

San Agustin
Ładujemy się do samochodu
San Agustin
Góry Księżycowe
San Agustin
Wszyscy razem - cociniera i chofer oraz nasza czwórka
San Agustin
Widoki piękne
San Agustin
Góry Księżycowe

Przez cały pierwszy dzień Hernan obwozi nas Toyotą najpierw po okolicach Tupizy, która okazuje się być miastem prześlicznie położonym wśród wysokich kolorowych skał, następnie oddalamy się od miasta a bujna wegetacja ustępuje miejsca krajobrazowi półpustynnemu, za szybami samochodu zaczynają dominować kaktusy. Wąwóz Quebrada de Palala, którym jedziemy mieni się różnymi kolorami skał, Hernan wyjaśnia, że tutaj jest wiele złóż związków metali i wciąż mieszkają tu małe społeczności wydobywające rudy oraz złoto. Wjeżdżamy coraz wyżej i wokół nas widoczne są coraz wyższe szczyty w oddali, niektóre białe od zalegającego śniegu, co na początku nas dziwi, biorąc pod uwagę panujący upał. Dopiero po jakimś czasie zdajemy sobie sprawę, że patrzymy na sześciotysięczniki.

Dookoła nas zaczyna się pojawiać coraz więcej lam, niektóre pogrupowane w zagrodach inne wydają się być wolne. Jest również sporo ich dzikich krewniaków, które kolorem sierści przypominają nasze sarny. Miejscowi uważają lamy za najczystsze zwierzęta, muszą je lubić bo większość z lam jest pięknie przyozdobiona kolorowymi wstążkami.

San Agustin
Pierwszy posiłek
San Agustin
Coś podobnego do naszych sarenek
San Agustin
Wioska
San Agustin
Sześciotysięczniki
San Agustin
Miejscowa ...

Pierwszego dnia wjeżdżamy coraz wyżej aż do 4690m npm. Niestety brak aklimatyzacji do takich wysokości zaczynamy wszyscy odczuwać, dokucza nam ból głowy i mamy kłopoty żołądkowe. Na kolację Porfi przygotowuje nam gorącą zupę warzywną i mocną herbatę z liści koki, trochę pomaga ale kłopoty zdrowotne pozostają. Przed spaniem wychodzimy na zewnątrz, droga mleczna widziana z tego miejsca to zbiór ogromnej ilości gwiazd doskonale widocznych na tle czarnego bezchmurnego nieba. Nocujemy w czymś co nazywa się hostelem, a w rzeczywistości jest to ulepiony z gliny długi barak podzielony na malutkie klitki tj. pokoje gościnne. Nie jest źle, mamy po trzy grube koce do nakrycia się a sienniki znajdują się na glinianym podeście, nazwanym przez nas katafalkiem.

Dzień 2

Dzień drugi zaczynamy od wypicia dużej dawki liści koki zaparzonych wrzątkiem, mamy nadzieję, że zlikwiduje ona objawy choroby wysokościowej, która nam wszystkim dolega. Z miejscowości Quetena - gdzie nocujemy, jedziemy w góry do ruin maleńkiej wsi San Antonio, położonej na wysokości 4690m npm, która kiedyś stanowiła centrum wydobycia złota. Nasz przewodnik tłumaczy, że pozostałości te porównywane są do Machu Picchu. Fakt, że wioska jest ładnie położona, ale porównanie jej do słynnego peruwiańskiego miasta to duża przesada. Zaraz za wioską zatrzymujemy się aby zobaczyć pierwszą lagunę. Najpierw widoczne są ogromne ilości soli, dopiero potem pojawiają się kolorowe punkty na płytkiej wodzie, to nasze pierwsze napotkane flamingi, których jest tutaj cała chmara. Dodatkowo horyzont ubarwia widok wulkanu Uturuncu (6008m npm), którego cała górna część pokryta jest śnieżną czapą.

Opuszczone miasteczko San Antonio i wulkan Uturuncu
San Agustin San Agustin
San Antonio - Wienio pokazuje wysokość
San Agustin
Płaskowyż...
San Agustin
Jedziemy w stronę trzech trąbek ...
San Agustin
Elegantka...

W dalszej jeździe zatrzymujemy się przed bramką i jesteśmy proszeni o wykupienie biletów wstępu do parku narodowego (Eduardo Avaroa National Park). Na początek oglądamy dwie biedne wioski Quetena Chico i Quetena Grande, w których mieszkają indiańskie społeczności płuczące złoto z miejscowej rzeki. W wioskach domki takie jak wszędzie, postawione z glinianych cegieł i darń rosnąca na dachach, nie widać aby płukane tu złoto przyczyniło się do poprawy życia mieszkańców.

Kolejno oglądamy następne laguny, tym razem woda ma kolor zielony, a nasz przewodnik tłumaczy, że w wodzie zawarte są związki miedzi barwiące ją na ten kolor. Ponownie oglądamy stada flamingów, którym nie przeszkadzają związki metali zawarte w wodzie, żerują swobodnie nie zwracając na nas żadnej uwagi, kiedy biegamy za nimi z aparatami fotograficznymi. W dalszej drodze laguna poprzedza kolejną lagunę a stada flamingów okupują każdą napotkaną wodę.

Przy jednej z lagun utworzony jest naturalny basen wykorzystujący gorącą wodę spływającą z pobliskiego pola lawowego. Korzystamy z okazji i za wniesieniem opłaty (3 boliwianów) pławimy się w gorącej wodzie wulkanicznej. Słońce praży, laguna z flamingami na wyciągnięcie ręki – po prostu raj na krańcu świata).

San Agustin
Laguna
San Agustin
Basen z ciepłą wodą
San Agustin
Piękne widoki
San Agustin
Na polu z gejzerami
San Agustin
Kolory...

Kolejny punkt naszego programu, to słynna pustynia Desierto de Dali (Pustynia przez Dalego), nazwę zrozumieliśmy kiedy zobaczyliśmy kształty znajdujących się tutaj skał. Przyroda tj. wiatry, deszcze i słońce wyrzeźbiły kształty jakich trudno byłoby się spodziewać, ponadto znajdujące się w skałach pokłady minerałów zabarwiły je różnymi kolorami, co daje dodatkowe dziwaczny efekty.

Na końcu Desierto de Dali znajduje się wyjątkowo malownicza Laguna Blanca, wspaniała i olśniewająca bielą laguna położona u stóp wulkanu Licancabur (5925 mnpm), oczywiście z kolejnym stadem żerujących flamingów, przewodnik wyjaśnia, że jesteśmy na granicy z Chile.

Nasz następny postój kierowca robi przy polu magmowym, znajdujemy się na wysokości 5000m npm i możemy obejrzeć bulgocące błota oraz unoszące się chmury pary wodnej z siarkowodorem, którego ostry zapach dominuje w okolicy.

Na zakończenie dnia Hernan serwuje nam prawdziwy bonus, jakim jest wyjazd nad ogromne jezioro Laguna Colorada. W blasku zachodzącego słońca widok, który oglądamy wydaje się być nierealny. Całe jezioro mieni się przeróżnymi odcieniami czerwieni. Zostawiamy samochód na górze i schodzimy z wysokiej skarpy nad wodę, tutaj widok jest jeszcze bardziej zdumiewający, woda raz ma kolor dojrzałej truskawki za chwilę przypomina sok wiśniowy. Swoje zabarwienie woda zawdzięcza algom jakie się w niej znajdują. Nad jeziorem żeruje duża grupa flamingów, są pięknie ubarwione. Hernan pokazuje nam różne typy flamingów i objaśnia czym się różnią.

San Agustin
Kolory...
San Agustin
Kolory...
San Agustin
Kolory...
San Agustin
Kolory...
San Agustin
Kolory...

Drugi nocleg spędzamy w jeszcze skromniejszych warunkach niż pierwszy, przyjechaliśmy jako ostatni samochód i lepsze miejsca zostały zajęte. We wspólnej jadalni obserwujemy, że inni uczestnicy objazdu też cierpią z powodu wysokości, liście koki zaparzone wrzątkiem wydają się być w powszechnym użyciu.

Dzień 3

Z samego rana wyjeżdżamy na rozległą pustynię Desert de Siloli, gdzie oglądamy Arbol de Piedra (Kamienne Drzewa), grupę skał fantastycznie powyginanych i przypominających kształtami drzewa. Jadąc dalej dojeżdżamy do Laguna Honda, miejsca oferującego rozległą panoramę na całą okolicę, z możliwością obejrzenia różnokolorowych formacji skalnych w otaczających łańcuchach górskich. Na drodze spotykamy młodego liska, który jest już przyzwyczajony do tego, że turyści go dokarmiają, więc czeka cierpliwie na swoją porcję resztek kurczaka.

San Agustin
Lisek
San Agustin
Laguna
San Agustin
Arbol de piedra (dzrewa skalne)
San Agustin
Arbol de piedra (dzrewa skalne)
San Agustin
Arbol de piedra (dzrewa skalne)

Dalsza droga, to jedna kolorowa laguna za drugą, a wszędzie widać żerujące stada flamingów. Na horyzoncie dominuje kolejny wulkan Ollague (5865m npm), nad którym cały czas widoczny jest obłok wydobywających się gazów.

Lunch tego dnia jemy jako piknik, przy grupie skał na rozległej pustyni. W oddali widok na kilka łańcuchów górskich.

Dojeżdżamy do płytkiej pustyni solnej Salar de Chiguana, gdzie eksploatowane są złoża znajdującej się tu soli i nawet poprowadzona jest linia kolejowa. Przejeżdżamy wzdłuż oznakowanej granicy Boliwii i Chile.

Ostatni nocleg mamy w Puerto Chuvica, gdzie znajduje się hotel wykonany z soli. W pokoju wszystko oprócz materacy i pościeli wykonane jest z soli, nawet śpimy na wielkich blokach solnych, które są w miejscu stelaży materaców. Brak też jest podłogi, zamiast niej znajduje się polepa wysypana gruboziarnistą solą.

San Agustin
Laguna
San Agustin
Flaming
San Agustin
Flamingi
San Agustin
Laguna
San Agustin
Hotel solny

Dzień 4

Wstajemy o 4,30 i wyjeżdżamy o 5,00 bez śniadania. Przewodnik obiecuje nam pokazać wschód słońca nad pustynią solną. Droga dostarcza nam wielu wrażeń. Na początku jedziemy duktem, aby następnie z niego zjechać wprost do wody. Uczucie dziwne, bo słychać, że samochód jedzie po wodzie ale z powodu ciemności nic nie widać. Pozostaje nam polegać na Hernanie i jego doświadczeniu.

San Agustin
Świt
San Agustin
Wyspa Kaktusów - szynszyl i kaktus
San Agustin
Wyspa Kaktusów - ptaszek na kaktusie
San Agustin
Wyspa Kaktusów
San Agustin
Późne śnadanie przy Wyspie Kaktusów

Zatrzymujemy się w miejscu gdzie nic nie ma i czekamy. Na wschodniej stronie nieba zaczynają się pojawiać barwy, na początku czerwień przechodząca w kolor pomarańczowy by wreszcie zmienić się w intensywną żółć. Powoli zaczynamy oglądać krajobraz gdzie się znaleźliśmy, można go porównać jedynie do wizji sennej. Dookoła biała pustka, aż po horyzont, wydaje się, że jesteśmy zawieszeni w nicości. Najbardziej nieprawdopodobne jest jednak podłoże na którym stoimy, przypomina kształtem zbiór sześciokątów z wypukłymi obrysami figur. Przewodnik wyjaśnia nam, że w tych miejscach wydzielana jest woda, jeśli jej nadmiar znajduje się pod powierzchnią. Dotarliśmy do słynnej Salar de Uyuni, gigantycznej pustyni solnej, której pokłady soli i warstwy solanki dochodzą miejscami do 120 m głębokości i położonej na 3650m npm. Pustynia ma swój własny mikroklimat, o wschodzie słońca powietrze jest niezwykle przejrzyste, ale z upływem dnia słońce robi swoje i zaczynają się pojawiać mgły.

San Agustin
Droga przes solnisko
San Agustin
Tutaj kończył się rajd Dakar
San Agustin
Flamingi
San Agustin
Szyny...
San Agustin
Miejsce ostatniego posiłku (brud smród i ubóstwo)

Jedziemy do niezwykłego miejsca, na środku solnej pustyni znajduje się górotwór porośnięty roślinnością (głównie kaktusami), to słynna Isla Incahuasi. Wnosimy drobną opłatę za wejście i wspinamy się na wierzchołek wyspy. Wokół tysiące kaktusów oraz innych roślin, których obecności chyba nikt się tu nie spodziewał. Wchodząc ścieżką, widzę z boku dobrze zachowane pozostałości po inkaskich mieszkańcach tego miejsca. Będąc na wierzchołku wyspy przeżyć można chwile niezwykłe, bo jak inaczej można określić to, że stojąc w bujnym ogrodzie widzi się dookoła bezkresną białą pustkę. W tym miejscu wszystko wydaje się być możliwe.

Przy wejściu na wyspę, zrobiono stoły z wielkich bloków soli, tutaj jemy śniadanie. Kiedy wreszcie odjeżdżamy z tego magicznego miejsca, widzimy szereg pozostałości po rajdzie Dakar, który odbywał się kilka tygodni wcześniej. Korzystamy też z kolejnego hotelu solnego wybudowanego dla uczestników rajdu Dakar. W oddali niewysoki łańcuch górski Montanas de Sal, tym razem to góry solne.

Powoli docieramy do miasteczka Uyuni, gdzie kończy się nasz objazd. Po drodze kierowca podjeżdża do miejscowej stacji benzynowej aby się zatankować. Ta prosta czynność, tutaj urasta do dużego problemu, a dystrybutor oraz system tankowania to dla nas prawdziwa egzotyka.

Hernan zawozi nas jeszcze do cmentarzyska pociągów, znajdującego się na obrzeżach miasteczka, żal patrzeć na niszczenie tych pomników techniki oraz na ich dewastację.

San Agustin
Miejscowe dzieciaki
San Agustin
Zepsuło się i tak stoi...
San Agustin
Misteczko
San Agustin
Kolorowe góry - wracamy
San Agustin
Kolorowe góry - wracamy

Wydawało mi się, że droga powrotna do Tupizy to będzie przynajmniej, jeśli nie asfalt to utwardzony dukt – nic bardziej mylnego. Droga możliwa do przejechania tylko dla wtajemniczonych. Typowo górskie serpentyny, ostre zjazdy i podjazdy, chwilami droga znika za nagłym zakrętem za skalną ścianą. Droga bez żadnych znaków czy drogowskazów na rozjazdach.

Po drodze mijamy skały i całe pasma górskie fantastycznie wybarwione, dominują czerwienie i fiolety. Przy niewielkim miasteczku górniczym, opady jakie były w poprzednim tygodniu urwały kawałek drogi. Nasz kierowca za bardzo się tym nie przejął, pojechał dnem rzeki, w której na szczęście nie było zbyt dużo wody. Późnym popołudniem docieramy do Tupizy, żegnamy się z Hernanem i Porfi, mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na wspaniałego kierowcę i dobry samochód.

Cztery dni spędzone na objeździe Salar de Uyuni wypełnione było mnóstwem wrażeń, widoków a nawet zapachów. Obejrzeliśmy kawałek Boliwii, którego fantastyczna (i niezniszczona) przyroda zachwyca i wywołuje niedosyt. Miasto Tupiza nęci pięknymi widokami kolorowych skał dookoła. Tym razem jednak postanawiamy, że musimy zjechać niżej, decydujemy się wracać do Argentyny.