napisał: Piotr Wojtkowski

RIO CAURA


W posadzie Carlosa dano nam obiad, a następnie Gdańszczan i Marcina przetransportowano do hotelu, bo wszystkie pokoje już były zajęte.Highslide JSHighslide JS My jeszcze się załapaliśmy. Posada jest całkiem niezła. Woda za darmo, inne napoje po cenach sklepowych. No to wzięliśmy sobie piwo, które wypiłem na spółkę z Panią Elą. Lokalne piwo butelkowe (POLAR) o małej zawartości alkoholu. Bardzo dobre! Gasi pragnienie, a i w smaku niezłe.

Jutro z samego rana jedziemy na następną wycieczkę, więc idziemy szybko do łóżka.

W nocy coś mi zaburczało w jelitach. Ledwo zdążyłem! Pani Ela również.

Jak to dobrze, że zabraliśmy „laremid”!!!

Highslide JSHighslide JS Lekko zmaltretowani nocną walką, jemy śniadanie. Przy okazji dowiadujemy się, że nasi dotychczasowi towarzysze jadą do delty Orinoko, a my na pięć dni zwiedzać rzekę Rio Caura. Rozdzielamy się.

Nad Rio Caura jadą z nami nowi znajomi. Ania i Krzysztof z Krakowa, oraz Sonia z Pawłem ze Śląska. Będzie całkowicie polski skład. Polacy zdominowali Wenezuelę!!!

O godzinie 8 zaczynamy podróż! Najpierw jedziemy 150 km do Maripy.Highslide JSHighslide JS

Droga niezła. Czasami. Czasami samochód zjeżdża z szosy i jedzie poboczem. Z początku nie wiedziałem o co chodzi, ale, kiedy się przyjrzałem szosie, po której nie chciał jechać, to wszystko zrozumiałem. Dziury takie, że cały samochód by się w nich zmieścił. Do połowy kół.

Po drodze zatrzymujemy się na krótki odpoczynek w przydrożnej gospodzie. Pijąc pepsi łażę i podziwiam. Szczególnie piękny krzak bugenwalii i papugi w klatce przy nim. Razem tworzą kolorystyczną kompozycję bardzo miłą dla oka. Podszedłem do papug i usiłowałem je nauczyć jednego polskiego słowa, z żalem stwierdzam, że były odporne na naukę.

Highslide JSHighslide JS (W warszawskim ZOO, za dawnych PRL-owskich czasów, była papuga, która, kiedy do niej się zagadało odpowiadała „spier.....” . Bardzo mi się to podobało! Pani Ela mówi, że każdy chłop, to duży dzieciak, coś w tym jest...)

Może po prostu miałem zbyt mało czasu?

Jedziemy dalej rozklekotanym samochodzikiem. Ania – z uwagi na gabaryty z przodu, a pozostała trójka – na tylnym siedzeniu. Nie jest zbyt wygodnie, ale to tylko niecałe trzy godziny, więc jakoś wytrzymujemy. Wreszcie na miejscu!

Wychodzimy z samochodu przy moście w Maripie . Highslide JSHighslide JS Poznajemy Carlosa – naszego przewodnika, kucharza i opiekuna w jednej osobie oraz Samuela kierownika silnika łodzi motorowej. Właśnie pakują rzeczy na łódź. Jest tego sporo: jedzenie, kuchenka, hamaki, butla z gazem, 200-tu litrowa beczka z benzyną... Do tego wszystkiego dodajemy jeszcze nasze plecaki. Z niepokojem patrzę się, jak je szczelnie opakowują. Niezbyt mi się, to podoba, bo po ostatniej wycieczce, która była piękna i ciekawa, to mnie jeszcze cycki bolą. Zakwasy.

Pani Ela, na moją sugestię, zapytała przewodnika, czy tutaj również będziemy mieli podobne atrakcje.Highslide JSHighslide JS Szczęśliwie, nic takiego nam nie grozi, więc oddycham spokojniej. Tylko dlaczego oni tak szczelnie wszystko przykrywają??? Wolę za bardzo się nie zagłębiać w ten temat, wyjaśni się w drodze, ale chyba nie będzie tak, jak poprzednio...

Łodzią płynie nasza szóstka, Carlos, Samuel i jego druga żona z dzieckiem, którą odwozi do wioski. Co prawda Samuel gorąco zaprzecza, temu co Carlos mówi, ale czort wi, jak jest naprawdę...

Płyniemy znowu pod prąd. Mam jednak nadzieję, że będzie dobrze, bo przecież „żona” (?) Samuela z dzieckiem nie będzie skakać do wody. Jest malutka, jakieś 150 cm (w porywach) i chudziutka.

Highslide JSHighslide JS Płyniemy szeroką rzeką z zarośniętymi brzegami Niby podobne do znanych nam już z poprzedniej podróży, a jednak inne. Więcej palm i wysoka skarpa. Czasami widać na wysokim brzegu jakieś domki, chatki z dachem jaki widywałem na fotografiach... Oglądamy to wszystko z ciekawością...

Carlos skręca w małą odnogę informując, że będziemy oglądać rzeczne delfiny. Silnik pracuje na małych obrotach, jest cicho i przyjemnie. Słychać odgłosy dżungli – krzyki małp, śpiew ptaków...

Kiedy już prawie stanęliśmy nasz przewodnik zaczyna walić w burtę łodzi. Odgłos niesie się po rzece i płoszy wszystko co żyje dookoła. Robi się cichutko... Highslide JSHighslide JS Chyba jednak o to chodzi, bo w pewnym momęcie widzimy na powierzchni rzeki jakiś ślad. Zaraz znowu coś dużego hyca nad wodę... Zaczynają się popisy delfinów. Oglądamy je, zafascynowani ich wielkością i ilością. Carlos mówi, że to święte zwierzęta i na nie się nie poluje. Około kwadransa trwały popisy delfinów, aż im się znudziło (nikt nie chciał hycnąć do wody i się z nimi bawić) i sobie popłynęły dalej. My również.

Wreszcie, po siedmiu godzinach płynięcia, dobijamy do brzegu. Siedzenie boli, odgniecione na twardej ławce. Jak przyjemnie się wyprostować i troszkę rozruszać!

Highslide JSHighslide JS Rozruszamy się przenosząc wszystkie rzeczy z łodzi na teren taboriska położonego niedaleko od brzegu, na wysokiej skarpie. Pora sucha, więc i trzeba wyżej wchodzić.

Samuel rozpina hamaki, a Carlos udziela rad. Nie szlajać się po buszu, bo są żmije. Nie śmiecić. Korzystać tylko z kibelka. Szczególnie to ostatnie było dobre. Zajrzałem tam i z miejsca postanowiłem być nieposłusznym turystą. Pozostali zresztą też.

Zmierzcha się więc idziemy się umyć. To znaczy idziemy z Panią Elą umyć zęby. Wystarczy. Jak polowe warunki, to polowe... Woda w rzece ciepła, więc aby było przyjemniej, Pani Ela zdejmuje buty i moczy stopy w rzece.Highslide JSHighslide JS Do tej pory nie wiem, czy to prawda, czy nie. Śladów zębów nie widziałem, ale Moja Pani zarzekała się, że ryba ją pogryzła. Coś w tym musiało być, bo więcej nie chciała moczyć nóg...

Lekko umyci jemy kolację i zajmujemy hamaki. Właściwie, to - zajmują hamaki. Dla mnie pozostał jakiś taki biały, elegancki... Namówiony przez pozostałych (jaki posłuszny jestem! Aż sam się sobie dziwię!) włażę tam i wyciągam się wygodnie. Nie na długo! Przyłazi właścicielka i wygania mnie stamtąd.

Krążę po hamakowni, ale za cholerę nie mogę znaleźć swojego. Wreszcie nie wytrzymuję.


Highslide JSHighslide JS - CAAARLOOOS !!! - drę się na cały regulator.


Zjawia się błyskawicznie. Reszta bandy kuli się w swoich hamakach i jakoś tak trzęsie się to, to wszystko, ale przecież nie z zimna, bo ciepło. Nikt się nie odzywa, wszyscy śpią (szybciutko zasnęli!!!). Moja Kochana Żona również. Symulantka!!!

Pani Ela później powiedziała, że nigdy nie zrozumie tej baby. Zamiast skorzystać z darmowego chłopa, to go wygoniła!
No! Niechby zaczęła włazić do hamaka, to dopiero bym się darł !!!

Szybko okazuje się, że hamaków jest odpowiednia ilość. Po prostu Ania z Krzyśkiem położyli się robiąc odstęp jednego hamaka od Soni i Pawła. Carlos coś tam marudził, co mi zaraz zostało przetłumaczone przez nagle pobudzonych moich współtowarzyszy. Highslide JSHighslide JS Obiecał, że jeszcze raz coś takiego, a zostanę zostawiony w najbliższej indiańskiej wiosce.

Do samego rana byłem cichy i spokojny...

Spałem słodko pod moskitierą, w hamaku, wsłuchując się w odgłosy dżungli...

 

 

Obudziły mnie wrzaski małp i zaśpiewy ptaków.Highslide JSHighslide JS Jest dusznawo, ale pachnąco. Namawiam Panią Elę na spacer nad wodę. Przy okazji robimy poranne ablucje.

Po wyszorowaniu zębów płuczę usta w wodzie z rzeki. Małe rybki wszystko zżerają. Może to i prawda, że gryzą... Nie chcę sprawdzać dokładnie, więc szybko się myję, starając się jak najkrócej mieć kontakt z głębszą wodą. Nic mnie pogryzło, ale zainteresowanie spore. Zauważyłem, że im więcej szumu i łoskotu, tym więcej rybek podpływa. Zupełnie odwrotnie niż u nas. Inne odruchy. U nas – szum i hałas: może coś mnie zje, tutaj: coś jest do zjedzenia...

Highslide JSHighslide JS Wracamy do obozowiska na śniadanie. Carlos z Samuelem już przygotowuje, a Pani Ela włącza się do przygotowań. Nie chcę robić tłoku, więc chodzę i oglądam mrówki.

Wydeptały istną autostradę, którą transportują do swojego mrowiska wszystkie niezbędne im artykuły. Różności! Kwiatki, gałązki, czasami jakiegoś robaczka... Ścieżynka wydeptana jest na szerokość około 5 cm. Taka mrówcza autostrada...

Po śniadaniu, koło ósmej – odpływamy.

Przed nami dziewięć godzin drogi łodzią.Highslide JSHighslide JS Ciągle spodziewam się jakiś niespodzianek w drodze, więc nic na twardą ławkę nie podkładam, dzięki czemu czuję, jak mi się powoli robią odciski na tej części ciała służącej do siedzenia.

Szczęśliwie, co jakiś czas, zatrzymujemy się po drodze.

Pierwszy przystanek jest w wiosce indiańskiej plemienia Sanema. To ludzie, których tylko trochę liznęła cywilizacja. Nie chcą utrzymywać kontaktów ze światem zewnętrznym. Jedzą, to co upolują, a że mało polują, to i mało jedzą.Ryb nie łapią, co dziwne, bo żyją nad rzeką.Highslide JSHighslide JS Przynajmniej w tej wiosce. Nie lubią również być fotografowani, więc i fotek mało... Obejrzeliśmy wioskę i żyjących w niej ludzi. Niewysocy, ale zbudowani proporcjonalnie.

W drugiej wiosce, którą zwiedziliśmy żyją Indianie plemienia Yekwana.

Wyżsi od poprzedników i bardziej cywilizowani. Cywilizacja wyraża się u nich tym, że są przygotowani na wizyty turystów. Zaraz się skrzyknęli i przybiegło kilka kobiet sprzedawać koraliki. Chichot historii – jakieś 400 lat wcześniej, to biali przyjeżdżali i im sprzedawali koraliki. Teraz odwrotnie...

Highslide JSHighslide JS W wiosce jest szkoła i szpital. Obydwa budynki zaniedbane i widać, że nieużytkowane. Zdaje się, że jedno i drugie nie jest im potrzebne...

I znowu kilka godzin w łódce, aż wreszcie pod wieczór dopływamy do wioski, gdzie mamy nocować. Wreszcie u celu!

Nie było źle, tylko siedzenie boli...

Rzeczy przenosimy do domku, gdzie będziemy mieszkać. Carlos ostrzega przed zostawianiem wartościowych rzeczy. Radzi, aby wszystko nosić przy sobie.Highslide JSHighslide JS To znaczy - chodzi mu o aparaty fotograficzne i pieniądze, bo ubrań raczej nie kradną. Pomagam Samuelowi pozawieszać hamaki, bo on, jako tutejszy nie sięga do haków zawieszonych pod strzechą domku. No i na zwiedzanie okolicy...

To zwiedzanie okolicy, było krótkie z racji zapadającego zmroku. Zdążyliśmy, jednak pójść nad rzekę i obejrzeć niedalekie wodospady i popodziwiać zachód słońca nad Rio Caurą. Trzeba było się czymś zająć, bo Carlos z Samuelem robili kolację. Ach! Te sałatki Carlosa... Ten kurczaczek Samuela... Niebo w gębie! Dobre zakończenie dnia!

 

Highslide JSHighslide JS Spanie w hamaku nawet zaczyna mi się podobać. Tylko troszkę niewygodnie przekręcać się na bok. Za każdym razem mam uczucie, że wyląduję na ziemi, pod hamakiem. Nie zdarzyło mi się to, ale bardzo uważałem.

 

Po śniadaniu idziemy obejrzeć wodospady. Jest to ponad godzina drogi pod górę, w okolice kopalni złota. Z początku droga jest dobra. Droga, to dużo powiedziane! Bardzo dużo! Ścieżka o szerokości około jednego metra, a w porywach półtora, nazywana jest przez miejscowych „indiańską autostradą”. Transportowane są nią do 53 wiosek leżących powyżej wodospadów wszystko, co zostanie dowiezione do przystani, w której mamy swój punkt wypadowy.Highslide JSHighslide JS Oczywiście wnoszone jest na plecach mieszkańców. Beczki z benzyną również.

Było dobrze, dopóki nie doszliśmy do stromego, kamienistego podejścia. (Krzysztof ma małe problemy z nogami, a właściwie z jedną nogą, ale i to wystarczy. Jest po wylewie, lecz woli żyć, niż wegetować – tak przynajmniej mówi, a patrząc się, co wyprawia, widać, że mówi co myśli... ) Tutaj się rozdzielamy. Ania z Krzyśkiem wracają do obozu, a nasza piątka idzie dalej. Przykro, ale co zrobić?

Wraz z Carlosem, który jest wspaniałym przewodnikiem idziemy przez dżunglę. Jest parno i duszno. W pewnym momencie słyszę szum. Pada deszcz. Krople zatrzymująHighslide JSHighslide JS się na liściach drzew nie dolatując do ziemi. Tylko gdzieniegdzie, w miejscach kiedy ścieżka (autostrada) się rozszerza spada kilka kropel, które natychmiast wyparowuje.

- Deszcz w czasie pory suchej, to szczęście - mówi Carlos.

Zaczyna się ciekawsza część drogi. Troszkę pod górę, troszkę w dół. Urozmaicenie. Przechodzimy przez potok (po kamieniach) i znowu pod górę. Carlos co jakiś czas robi przerwę, aby nam coś ciekawego pokazać. Obejrzeliśmy owoce jakieś drzewa, które służą jako grzebień Highslide JSHighslide JS(Paweł zaraz wypróbował na swojej brodzie – działa), pokazał nam również korzeń, który przechowuje wodę (po ucięciu można się napić – smak podobny do soku z brzozy), korę używaną jako bibułka do kręcenia papierosów, roślinkę, której sok działa znieczulająco (działa – język zdrętwiał i Pani Ela zamilkła, na niedługo, ale zawsze...)...

Mają tutaj prawie wszystko co potrzebne do życia, więc i nie dziwne, że nie pchają się do cywilizacji. Mają również dużą śmiertelność (nie widziałem starych ludzi).

Wreszcie dochodzimy do posterunku.

Niedaleko są kopalnie złota, więc postawiono posterunki,Highslide JSHighslide JS aby nie można było nic przemycić. Nas nie sprawdzano, ale Indian przeszukiwano dosyć dokładnie. Później jeden z nich skarżył się Carlosowi na wojskowych...

Przechodzimy przez obozowisko górników (chyba) i dochodzimy nad skarpę rzeki. Już od dłuższego czasu słychać było szum wodospadu, teraz widzimy co za cudo tak hałasuje.

Wodospad ma 64 metry wysokości. Szeroki, z wystającymi głazami, o które rozbijają się masy wody rzeki. Na punkcie widokowym jest ławeczka, na której usiadłem podziwiając widok. Chwila odpoczynku i idziemy dalej. Nad sam wodospad. Krótko – warto było! Widok wspaniały!Highslide JSHighslide JS

Jeszcze piękniej było, kiedy zeszliśmy nad sam brzeg (co nie było takie proste i łatwe – stromizna, dobrze że sucho), na plażę. Kąpiel w takiej scenerii... Taki mały orgazm wizualno – słuchowy... Widok wodospadu, jego szum i żółty piasek na brzegu... Błękit nieba, z białymi obłoczkami, zieloność drzew obrastających brzegi... Kiczowaty landszaft, gdyby został namalowany. Tyle, że tutaj zostało to stworzone przez naturę. Jest tak pięknie, że chciałoby się zatrzymać tę chwilę na zawsze. Kąpiemy się w pięknej scenerii, pływamy, nurkujemy...

Carlos siedzi na skałach i cieszy się z naszej radości.

Highslide JSHighslide JS Kiedy wróciliśmy do obozu Ania z Krzysztofem wypytali nas co obejrzeliśmy. Oni też mieli dobrze. Byli sami i mieli cały brzeg dla siebie. Szczególnie polecali ustronną plażę niedaleko katarakty. Płytko i ustronnie. Wybyczyli się. I rybki ich nie pogryzły! Idę wypróbować z Panią Elą. Jest, jak mówili, tyle, że również polecili to miejsce Soni i Pawłowi i słodkie tete-a-tete diabli wzięli...

Nic to, jak mawiała Basieńka... Wracamy do obozowiska i włóczymy się po wiosce oglądając mieszkańców i zwierzaki. Zachód słońca nad Caurą. Piękny dzień! Oby więcej takich...

Wieczorem, kiedy już ciemno, z łowiska wraca wędkarz z ułowem. Piękne rybki!Highslide JSHighslide JS Jedną z nich kupuje Carlos na jutro.

Po śniadaniu wszyscy idziemy na miejsce widokowe. Prawie wszyscy, bo Samuel zostaje w obozie aby wszystkiego dopilnować i przygotować obiad. Dzisiaj odpływamy...

Idziemy, znaną nam już „autostradą”, ale po niedługim czasie odbijamy lekko w lewo. Sauna. Zielona sauna. Duszno , wilgotno i gorąco. Godzinę idziemy lekko pod górę, ścieżką, która robi się coraz węższa. Widać, że rzadko uczęszczana. Paprocie i krzaki czasami utrudniają przejście.

Wreszcie dochodzimy na miejsce widokowe. Jest to skała, z której rozciąga się widok na rzekę i otaczającą ją dżunglę. Widok piękny, a uroku jeszcze dodaję kwitnące białymi kwiatkami krzaki...

Koło 12 jesteśmy z powrotem w obozie. Kąpiel, obiad (rybka kupiona wczoraj – wspaniałości!!!) i wypływamy.

Płyniemy znaną już nam drogą, a właściwie rzeką, do kampusu, gdzie poprzednio spaliśmy. Nigdzie się nie zatrzymujemy – późno wypłynęliśmy i Carlos stara się aby dopłynąć przed nocą. Dopływamy o zmierzchu. Tym razem jesteśmy sami.

Rozpinamy hamaki, a Carlos z Samuelem przygotowują kolację.

Po kolacji poszedłem z Panią Elą i Samuelem nad rzekę. Pokazał nam jak łowi się ryby maczetą.

Było już ciemno. Samuel miał latarkę, którą oświetlał płycizny przy brzegu. W świetle widać było małe rybki, które pływały szukając pożywienia. Chodziliśmy jakiś czas szukając większej ryby. W pewnym momencie Samuel pokazał nieruchomą rybę. Była jakieś półtora metra od brzegu. Podobna do naszego szczupaka, tyle, że niewielka, o długości około 40 centymetrów. Po cichutku i ostrożnie wszedł do wody. Jeden krok, potem drugi... Ryba nie drgnęła. Przymierza się do uderzenia... BACH!!! Trafił tuż za głową. Nie zabił, tylko oszołomił. Zaraz wyciągnął na brzeg. Był bardzo zadowolony z siebie! My z niego też!

Jeszcze trochę pochodziliśmy ale już nie było widać, aby inne ryby się wystawiały. Przyszedł do nas Carlos, który znalazł żółwia – wpuściliśmy do rzeki i patrzyliśmy, jak odpływa... Obejrzeliśmy przy okazji tutejsze żaby. Podobne do naszych ropuch, tylko oczy mają duże. I drą się inaczej. Głośniej. Następny odgłos, który słyszę w nocy zidentyfikowany...

 

Wstajemy wcześnie. Śniadanie i jak nigdy, punktualnie o 8.40 odpływamy.

Płyniemy w dół rzeki podziwiając widoki. Tym razem podkładam pod „siedzenie” kapok. Troszkę wygodniej. Carlos się spieszy, bo jest umówiony na 12 w Meridzie, gdzie mają nas odebrać i dowieść do samochodami do Bolivar.

Jesteśmy zgodnie z planem. Żegnamy się z Samuelem, który tutaj zostaje, pozostała siódemka ładuje się do dwóch samochodów i wraca do posady w Bolivar.

Po drodze zatrzymujemy się na obiad w znanej już nam przydrożnej gospodzie. Jemy obiad. Gdzie mu tam do jedzenia przygotowywanego przez Carlosa... Ale nie było złe. Zostało troszkę resztek z kurczaka, którymi Pani Ela, chciała obdarować miejscowego kota. Poszła za nim na zaplecze. Wraca z dziwną miną.


– Podeszła do mnie kobieta i pokazała, abym te kości dała dziecku, a nie kotu... – jest zszokowana.


Zaraz też i przyszła, chyba, babcia z dzieckiem. Nie prosiła o nic, tylko głodnym wzrokiem się patrzyła na nasze pozostałości na talerzach. Chciałem kupić jej obiad, ale Carlos był szybszy. Zamówił i zapłacił. Dobry człowiek...



wróć na początek strony

POPRZEDNIA STRONA

NASTĘPNA STRONA

Poprawny CSS!