Lampang
Kolorowe wozy konne - po naszemu dorożki

Lampang
Lampang

Lampang
Lampang

Lampang
Smoki pilnujące wejścia

Lampang
Lampang - widać, że waleczne koguty...

Lampang
W ciszy można było sobie odpocząć

Lampang
Wieczór nad rzeką...

SUKHOTAI
Tajskie przysmaki - nie próbowałem...

SUKHOTAI
Tajskie przysmaki - rybka była niezła...

SUKHOTAI
SUKHOTAI - do szkoły...

SUKHOTAI
Stare Sukhotai

SUKHOTAI
Stare Sukhotai

SUKHOTAI
Stare Sukhotai

SUKHOTAI
Stare Sukhotai

SUKHOTAI
Bardzo przyjemnie było posiedzieć nad wodą...

AYUTHAYA
Przejść przez autostradę nie było łatwo...

AYUTHAYA
Ayuthaya - Wat Phra Mahathat

SUKHOTAI
Głowa Buddy wrośnięta w drzewo w zrujnowanej świątyni

Ayuthaya
Ayuthaya - Wat Ratchaburana

Wat Ratchaburana
Ayuthaya - Wat Ratchaburana

Ayuthaya
Ayuthaya - Wat Ratchaburana

Ayuthaya
Ayuthaya - turystyczna atrakcja: przejażdżka na słoniu

Ayuthaya
Żebrzący mnisi

SUKHOTAI
Wat Yai Chai Mongkol - żebrzące żółwie w świątyni

Kraj uśmiechniętych ludzi

Tajlandia 2013
napisała : ELA

LAMPANG

(21 stycznia)

Do Lampang położonego w niewielkiej odległości od Chiang Mai, wybraliśmy się, aby zobaczyć tradycyjną tajską zabudowę i miasto z mniejszą liczbą turystów. Pojechaliśmy miejscowym autobusem. Po wyjściu z autobusu, od razu poczuliśmy, że pogoda tutaj jest inna niż w Chiang Mai. Było gorąco i bardziej wilgotno.

Jak zawsze zaczynamy od znalezienia noclegu, co okazuje się nie takie proste. Jest wiele guesthousów, ale albo ceny wysokie, albo brak jakiejkolwiek obsługi. Trafiamy w końcu do Riverside guesthouse, gdzie dostajemy za 400 B pokój z widokiem na patio i ogród japoński.

Jak zwykle pieszo idziemy na zwiedzanie miasta, główne ulice ciasne i zatłoczone miejscowymi. Po mieście jeździ mnóstwo dorożek ozdobionych kwiatami. Powożący nam machają - chcą zarobić.

Dochodzimy do okazałej świątyni Wat Sri Rong Muang, która bardzo nam się podoba. W drodze powrotnej znajduję kawodajnię, w sklepie z odzieżą, gdzie pani robi dla nas doskonałą kawę.

Po naradzie stwierdzamy, że z powodu nasilającego się gorąca weźmiemy tuk tuka. Pojechaliśmy do Wat Prha Kaewdontao, a następnie poszliśmy zobaczyć resztkę starych murów miejskich.

Wracając oglądamy stare domy tajskie, których tu mnóstwo, drewniane i posadowione na wysokich palach. Od przydrożnej sklepikarki kupuję świeżego ananasa, Piotruś woli coś zjeść, więc decyduje się na kawałek mięsa z rożna. Stwierdzi potem, że jadł jakiego małego gryzonia, prawdopodobnie szczura.

(Może i był, to szczur. Może i nie... Chociaż... Ten co nas obwoził po Chiang Mai, śmiał się z Chińczyków, że jadają węże, uważając za coś normalnego jadanie szczurów i owadów. Idąc, już przez miasto, a zrobiło się dosyć ciepło, wstąpiliśmy do sklepu, gdzie było piwko. Tańsze od tego w gesthasach o połowę. Niestety! W trosce o społeczeństwo i jakość pracy, została wprowadzona godzina prohibicyjna. Do 17 - zakaz sprzedaży alkoholu. Wyraźnie było napisane po tajsku, tyle, że my - tłumokowate białasy, nie zauważyliśmy tego napisu...)

Dochodzimy do prześlicznie położonej wśród drzew świątyni Wat Pongsanook, gdzie spędzamy trochę czasu. Szukając mostu przez rzekę Wang odkrywamy piękną skarpę nadrzeczną.

Cały wieczór spędzamy w japońskim ogrodzie tuż nad wodą. ( Bardzo miłe było spędzanie. Tyle, że nie chcieli brać pieniędzy od razu, tylko doliczali do rachunku. Na drugi dzień Pani Ela nie była zadowolona, ale piwo jej smakowało...) Późnym wieczorem idziemy na miasto, oglądamy rozświetlony deptak, witryny sklepów otwartych do późna i stwierdzamy, że jesteśmy w prawdziwej Tajlandii, tej z niewielką ilością turystów.


SUKHOTAI

22 -23 stycznia


O 8 rano byliśmy na dworcu autobusowym, gdzie czekaliśmy na przyjazd autobusu, wtedy zagrali hymn, wszyscy wstali i w skupieniu słuchali, niektórzy śpiewali, nikt nie okazywał ani pośpiechu ani lekceważenia.

Klimatyzowanym autobusem, pojechaliśmy do Sukhotai. Nocleg znaleźliśmy w guest housie przy dworcu.

Do swojej dyspozycji mieliśmy cały bungalow tj. wielki pokój z łazienką usytuowany na wysokich palach na mokradle. (Przed nami mieszkała tam "Żółta Rasa". Poznać było po tym, że pod oknem leżały styropianowe pojemniki po jedzeniu. Straszne brudasy!!! W życiu nie spałem wcześniej, jak i później na tak twardym łóżku. Nawet sprawdzałem, czy to nie decha, ale okazało się, że jest to nowy materac, z którego nie zdjęto nawet folii. )

Poszliśmy zobaczyć miasteczko oddalone od naszego noclegu około 3 km. Widoki po drodze nieciekawe. Całe miasteczko położone na mokradłach i w rozlewiskach rzeki. Niestety woda cuchnąca a z mokradeł (zamienionych na dzikie wysypiska śmieci) wydobywa się okropny odór. Oglądanie starego Sukhotai przełożyliśmy na dzień następny.

Przewodniki turystyczne rozpływają się w opisach wspaniałych pozostałości po dawnej stolicy Tajlandii Sukhotai, przedkładając ją nad Ayuthaya. Moje odczucia, po obejrzeniu obu stolic są zupełnie odmienne.

Do starego Sukhotai pojechaliśmy busem, z centrum nowego miasta Sukhotai. Na miejscu pożyczyliśmy rowery (po 30 batów) (Dostaliśmy do tych rowerów kłódki i łańcuchy, które nawet raz użyliśmy. Później zaprzestaliśmy tych durnych czynności wychodząc z założenie, że tu, to nie Polska i roweru nikt nie ukradnie.) i pojechaliśmy zwiedzać najstarszą na naszej trasie stolicę Tajlandii.

Całość bardzo ładnie utrzymana, niemniej jednak jest to w rzeczywistości martwe muzeum z pozostałościami dawnych budowli.

Oficjalnie nazywa się to park historyczny i chociaż ciekawy to pozostawia po sobie wrażenie niedosytu. Trudno mi było wyobrazić sobie jak wyglądała dawna stolica na podstawie tego co pozostało. Rzeczą która nas tu urzekła jest duża ilość wody: jeziorka, rzeczka, mały zalew, czyszczone i zadbane robią wielkie wrażenie.(Przyjemnie było posiedzieć nad brzegiem jeziorka i podziwiać kwiaty lotosu. Cień, cisza, spokój... Dopóki nie przyszła "Żółta Rasa" i nie narobiła jazgotu...) Objechaliśmy rowerami co się dało i zajęło nam to znacznie mniej czasu niż się spodziewałam.


AYUTHAYA

24-25 stycznia


Do Ayuthaya pojechaliśmy autobusem. W drodze pani konduktorka przynosiła, a to picie, a to ciasteczka i inne rzeczy do jedzenia. Po godzinie jazdy autobus zatrzymał się na stacji benzynowej, a wszyscy pasażerowie zostali zaproszeni na gorący posiłek wliczony w cenę biletu.

Niestety, był to autobus ekspresowy do Bangkoku, który nie miał w planie wjazdu do Ayuthaya. Wysadzono nas przy autostradzie, a pani konduktorka pokazała tylko ręką w którym kierunku jest miasto.

(Aby dotrzeć do miasta, należało przejść przez autostradę. Szczęśliwie, prócz nas, przechodziła również Tajka. Dostosowaliśmy się do Niej, a Ona do nas. Tylko troszkę trąbiono ...)

Razem z dwiema Niemkami towarzyszkami niedoli zabraliśmy się na pakę pick - upa i pojechaliśmy około 5 km do miasta. Nocleg znaleźliśmy w Ayuthaya guest house, w dzielnicy turystycznej. Natychmiast wyruszyliśmy na oglądanie miasta.

Poszliśmy pieszo do ogromnej Wat Phra Mahathat a następnie do Wat Ratchaburana ze wspaniałą kryptą grobową. (Krypta grobowa, kryptą grobową, ale jaki widok z góry... Aby się dostać do krypty, należało wejść po prawie pionowych schodach. Ale było warto za ten widok!) Później poszliśmy do Vichanu Phra Mongkol Bophit i obejrzeliśmy, pobieżnie pozostałości po pałacu królewskim.

Po drodze wielki bonus - pięknie przystrojone słonie, wożące turystów po mieście między świątyniami. Piesze zwiedzanie miasta zrobiło się męczące, ze względu na gorąco, oraz dużą wilgotność powietrza. Ayuthaya jest znacznie większa i ciekawsza do oglądania niż Sukhotai.

W Ayuthaya po raz pierwszy w Tajlandii spotkaliśmy krajanów, zarówno w czasie zwiedzania jak i potem grupkę młodzieży mieszkającej z nami w tym samym guesthausie.

Niedaleko naszej kwatery znaleźliśmy doskonałą garkuchnię, obleganą przez miejscowych i serwującą wyśmienite danie ryżowe z owocami morza.


Drugiego dnia pobytu poszliśmy na drugą stronę rzeki zobaczyć świątynię Wat Yai Chai Mongkol. Droga daleka, ale bardzo ciekawa. Po drodze przeszliśmy przez dzielnicę slumsów mieszczącą się pod mostem oraz widzieliśmy niezwykłą ceremonię religijną.

Na chodniku, tuż przy ruchliwej jezdni, klęczało dwoje młodych ludzi, nad nimi stało dwóch mnichów, którzy śpiewnie recytowali mantrę. Mnisi zbierali, jak co rano, jedzenie do swoich worków, zapewne dziękowali właśnie za posiłek.


Świątynia Wat Yai Chai Mongkol urzeka zarówno piękną architekturą jak i wspaniałym otoczeniem. Spędzamy tu sporo czasu, oglądając cały zespół świątynny, oraz nad basenem gdzie karmimy żółwie i wypoczywamy w ciszy.

W drodze powrotnej skręciliśmy za mostem, bo chciałam zobaczyć Diamentową fortecę. Przewodnik polecał to miejsce jako doskonale zachowaną obronną część murów starego miasta. Niestety w realu wygląda to paskudnie, wewnątrz murów znajduje się dzikie wysypisko śmieci, a okoliczne budynki przypominają slumsy.

Wracając znajdujemy nad samą rzeką pięknie położoną kawiarnię z żywymi ptakami egzotycznymi w klatkach i wspaniałymi akwariami, zatrzymujemy się na kawę. (Zatrzymujemy się, bo jęzory już nam wyschły na wiór, a i ciśnionko spadło. Bez klatki, jako wolny zwierz, biegał sobie dorodny szczur.) Kawiarnia położona była na skarpie nad samą rzeką, widać stąd było całą panoramę miasta. Zastanawiało mnie dlaczego pomimo tak pięknego położenia i wspaniałego klimatu w całym mieście nie widziałam ani jednego ogrodu kwiatowego.