MILANÓW

Piotr Wojtkowski


W tym roku również pojechaliśmy do Jabłecznej. Kiedy już minęliśmy Radzyń Podlaski, pokazał się drogowskaz do Milanowa.

Pogoda piękna, czasu dużo, więc skręciłem. Oczywiście, za pozwoleniem Pani Eli.


Dojeżdżając do miasteczka (to gmina Milanów), z daleka widać komin gorzelni. Przy gorzelni, po drugiej stronie uliczki – park. Ogrodzony wysokim płotem, z piękną bramą wjazdową. Było otwarte, więc wjechałem.

Highslide JS

Wszystko było takie samo, jak 40 lat temu, tylko troszkę ruszone zębem czasu...

Samochód postawiłem pod drzewami na podjeździe i z Panią Elą poszliśmy na zwiedzanie.

Dworek – Liceum Ogólnokształcące wypiękniało. Całe oplecione bluszczem. Niestety, było zamknięte i tylko przez szyby obejrzałem główny hol i drzwi do gabinetu Pana Dyrektora. Parę razy tam byłem, ale że za każdym razem w stresie, więc niewiele pamiętam z wystroju poza wielkim biurkiem...

Highslide JS

Natomiast nad gabinetem, pamiętam - wisiało piękne poroże. Z łbem. Aby nie było wątpliwości czyje, to rogi. Teraz pusto...

Za szkołą rozciąga się park. Istny busz. Młodzież lubiła tam chodzić wieczorami. Oczywiście, kiedy nie padało. Parami. Tutaj łatwiej było się schować.

Highslide JS

Drugie „spacerowe” miejsce, to była Aleja Lipowa, do której dochodziło się mijając budynek, w którym mieszkało nasze „ciało pedagogiczne”. Jednak nie było to dobre, bo jak wspomniałem, trzeba było minąć budynek, a tam chyba jakieś dyżury trzymali. Bardzo szybko na spacer szła para profesorska, która gnała z tego miejsca.

Bardzo dbano o naszą cnotę.

Teraz aleja zarosła, „kocie łby” ledwo wystają z chwastów...

Obok sala gimnastyczna... Pracownia techniczna...

Highslide JS

Kiedy tutaj się uczyłem (to znaczy usiłowano mnie uczyć), byli pracownicy, którzy ten teren utrzymywali w porządku. Ponieważ sporo młodzieży mieszkało w internacie i tym samym stołowało się na miejscu, szkoła miała ogród, kawałek pola. No i dwa konie.




Czasami miały wolne (konie), wtedy były puszczane samopas i pasły się w okolicy sali gimnastycznej.

Highslide JS


Zawsze chciałem pojeździć na koniku. Kolega – Stasiek Siłuch. również. Jak tu nie skorzystać z okazji, kiedy sam łazi i prowokuje? Skorzystaliśmy.

Konik miał wędzidło, więc tylko kocyk na grzbiet (indian ie jeździli bez siodeł), z pasków strzemiona i daaaawaaaaj!!!

Jak miło było patrzeć z góry na innych... Jak miło było czuć ciepło konia, jego ruch. Konik był starszawy i nie można było z niego wykrzesać nic innego niż powolny stęp.

Kiedy tak sobie jechałem i marzyłem, zdarzyły się dwie rzeczy.

Pierwsza – zazdrośnik, który nie jechał, spłoszył konia. Poczułem co to galop!

Highslide JS

Druga – galopując, kątem oka zobaczyłem Pana Dyrektora, który mimo swojej tuszy, całkiem nieźle trenował biegi przełajowe. Tyle, że w garniturku i w moją stronę.

Szczęśliwie, konik zatrzymał się na płocie, który był zbyt wysoki aby go przeskoczyć. Odetchnąłem. Przedwcześnie...

Pan Dyrektor, będąc jakieś 10 metrów ode mnie zaczął krzyczeć!

-Złaź z tego konia! Złaź z tego konia!!!

Highslide JS

Domyśliłem się, że to nie był bieg przełajowy, tylko troska o podopiecznego (czyli mnie). Dyrektor dobiegał z prawej strony. Zlazłem z lewej.

-Chodź tutaj! - ani ton, ani jego wygląd niezbyt mi się podobał. Ręce, jakieś takie rozbiegane, latające... Twarz czerwona, jak przed zawałem, albo wylewem. Powinien chyba do lekarza...

Konika przywiązałem do płotu i zacząłem czujnie podchodzić.

Miałem rację! Chciał pobiegać! Z uczniem!

Highslide JS

Kiedy zaczął biec, to ja również. I tak biegliśmy kawałeczek, ale że chłopisko było już w latach, a i dobre jedzenie... I całe szczęście, bo to by było gorsze niż jakbym z tego konia spadł i został stratowany...

Prawdę mówiąc, to dostałem kopniaka, ale że byłem już w pędzie, więc niewiele mi zaszkodził, a nawet pomógł nabrać szybkości – podziałał, jak dopalacz...

Później, kiedy już emocje opadły (wysapał się), kazał się wynosić z internatu. Od nowego roku szkolnego.



wróć na początek strony

 

Wspomnienia... Dzieciństwo... Młodość...

Internat...

Było otwarte, więc weszliśmy. W łazience są teraz prysznice. Zamiast pieców – centralne ogrzewanie. Zajrzałem do sali, w której spałem. Kiedy przyjechałem po naukę...

Miałem szczęście, że było wolne łóżko piętrowe i nikt nie chciał go zająć. Wdrapałem się na górę i wypróbowałem. W normie. Jak w wojsku, tyle, że to dopiero za jakieś pięć lat...

Łóżko było wygodne, za piecem, który zimą dawał tyle ciepła, że nie marzłem. Jedynym problemem było niemożliwość spania z wyciągniętymi nogami. Na wznak. Stopy wtedy dotykały pieca i czasami parzyło.

Położenie, jednak było bardzo wygodne, szczególnie kiedy z sąsiednich sal uparli się aby nam zrobić kocówę...

Highslide JS

Miałem gdzie się bronić i nikt nie miał szans aby do mnie podejść.

Kolega znalazł inny sposób na obronę przed atakiem.

Kiedy już napastnicy się wycofali, zauważyliśmy, że jednego z nas nie ma. Myśleliśmy, że został porwany (bez sensu – kto by tam porywał Włodka Nosalskiego), ale coś wystawało spod łóżka. Zaczęliśmy, to „coś” badać i okazało się, że to Władzio, tak mocno wczepiony w sprężyny, że można było go z tym łóżkiem nosić. Co też zrobiliśmy. Później jedną z naszych zabaw było straszenie, że „IDĄ”. I obserwowanie jak szybko zsuwa się pod łóżko...

Highslide JS

W budynku spotkałem dwoje młodych ludzi, którzy pozwolili mi, to wszystko obejrzeć. Troszkę utyskiwali na „dzisiejszą młodzież”, że to nie chce pomagać w utrzymaniu, sprzątaniu itd itp... Aby im było przyjemniej, również poutyskiwałem, wspominając, jak na moje pokolenie utyskiwano.

Pojeździliśmy jeszcze troszkę po miasteczku. Ale niewiele, bo i niewielkie jest. Chciałem obejrzeć stację, ale budynek, w którym kupowałem bilety zniknął.

Highslide JS

Wracamy na szosę do Jabłecznej. Jedziemy kawałek w stronę Terespola, później skręcamy w lewo, troszkę kołowaniny i jesteśmy na miejscu...

Prawosławne cerkiew i klasztor. Zawsze robią na mnie wrażenie. Są tak piękne, że aż nierzeczywiste. Można wszędzie pochodzić, napić się wody ze studni (zapewne woda jest „cudowna”), byle nie przeszkadzać mnichom, którzy brodaci, w czarnych habitach pracują aby było i pięknie i co jeść.

Highslide JS

Podniesieni na duchu (podobno tutaj jest jeden z ziemskich „czakramów”), nasyciwszy oczy , jedziemy jeszcze do Włodawy, której powodzenie już minęło: przemyt upadł, a ludzie nie mają recepty na dalsze życie. Senne miasteczko po obejrzeniu którego, wracamy do domu.